Niektórzy
jako cel obierają podążanie drogą prowadzącą do Nieba. Czytają Biblię, chodzą
na coniedzielne msze, modlą się, licząc na zbawienie — na wstęp do świata znanego
jedynie z opowieści. „Knock, knock,
knockin' on heaven's door” — śpiewał Bob Dylan, ale przecież nie wszyscy pukają do
drzwi Nieba.
Dochodziła
druga, a mrok ulic zdawał się mniej przyjemny niż zwykle. Młoda brunetka
brutalnie przekonała się tej nocy, że jej plany odnoszące się do spokojnego
snu, które tym razem naprawdę chciała ziścić, postanowiły odejść w zapomnienie.
Zresztą, nie ma się czemu dziwić — kot uciekł po miesiącu, więc dlaczego plany
miałyby zostać?
Późna pora
wcale nie zmuszała wścibskich sąsiadów do położenia się spać, więc starała się
iść tak cicho, jak to tylko możliwe — zdjęła buty i odsunęła się od skrzypiącej
poręczy. Mogłaby mieć kłopoty, gdyby któraś ze starszych pań postanowiła
wyjrzeć na klatkę schodową. Ubranie i ręce umorusane krwią ciężko byłoby wytłumaczyć
nowym krzykiem mody.
Odetchnęła
dopiero, gdy trafiła na poddasze. Miała tam niewielkie mieszkanko ufundowane
przez pracodawców. Prawdopodobnie mogła wynegocjować większe, ale takie w
zupełności wystarczało. Mawia się „ciasne ale własne”, choć nigdy nie była pewna,
czy należy ono bardziej do niej czy facetów od zleceń. Podchodząc do drzwi,
wyciągnęła latarkę z kieszeni płaszcza. Włączyła ją i upewniła się, że zapałka,
którą zostawiła wychodząc, wciąż leży na miejscu. Wyjęła klucze i już bez
skrępowania weszła do środka.
Malutki
przedpokój nie grzeszył ilością mebli — był w nim tylko wieszak na ubrania. Na
podłodze leżało kilka par butów, w tym czarne szpilki, w których zwykle chadzała
na podbój męskich ciał, oraz ciepłe, brązowe bambosze. Niewielki czerwony
dywanik kontrastował z beżem ścian i sosnowymi panelami, a nieduży obrazek koło
drzwi miał nadać wnętrzu ciepła.
Od
niechcenia zrzuciła płaszcz na podłogę, a buty, tuż po ściągnięciu, kopnęła w
dwa różne kąty. Wychodząc z przedpokoju, zaczęła powoli rozpinać pasek spodni.
Z niedużego stolika po lewej stronie podniosła pilot, na którym szybko
odnalazła przycisk „play”. Dźwięki Knockin’
on Heaven’s Door przyjemnie rozbrzmiały w pustym mieszkaniu. Najpierw
ściągnęła poplamioną krwią koszulkę, następnie spodnie, a zmierzając do
łazienki, pozbyła się bielizny i rozpuściła włosy.
Łazienka,
jak wszystko w jej mieszkaniu, nie porażała wielkością czy nadmiernym
przepychem. Znajdowała się w niej mała umywalka z lustrem, muszla klozetowa,
szafka i, co najważniejsze, wanna z prysznicem. Ciężko ukryć, że
sprzęty nie lśniły, a płytki zapomniały, kiedy po raz ostatni widziały szmatę lub
gąbkę. Brunetka rzadko przejmowała się porządkiem. Dopóki nie śmierdziało, nie
musiała nic robić.
Przez
chwilę zastanawiała się nad wyborem między prysznicem a długą kąpielą — w
efekcie stanęło na pierwszym. Zostawiła uchylone drzwi i z cichym westchnieniem
weszła do wanny, zaciągając niebieską zasłonę w kolorowe rybki. Niepewnie
dotknęła kurków, dobierając idealną temperaturę wody. Musiała się nieco
nagimnastykować, by popłynął nienaganny, odpowiednio ciepły strumień, warty
całego zachodu. Na czerwoną gąbkę wycisnęła niewielką ilość żelu pod
prysznic o zapachu kiwi. Tak, tego było jej trzeba. Nawet zapomniała o
narkotykach. Dziwne, to się nie zdarzało.
Zakręciła wodę po niespełna dziesięciu minutach. Owinęła się granatowym ręcznikiem,
odcisnęła włosy i zerkając krótko w stronę zaparowanego lustra, wyszła z
łazienki. Podkręciła wieżę, która odtwarzała zapętloną piosenkę Boba
Dylana. Westchnęła cicho, masując kark i skierowała się w stronę aneksu
kuchennego
— Nie
martwisz się, że obudzisz sąsiadów?
— Mam
wyciszone miesz… — Wyprostowała się, zauważając niespodziewanego gościa.
Biały
mężczyzna o sięgających połowy ramion brązowych włosach, ubrany w grafitowy
garnitur stał przy lodówce jakby był u siebie. Miał splecione palce u dłoni, a
wyraz jego twarzy nie wyrażał żadnej emocji. Dopasowana marynarka
wykluczała posiadanie kabury z bronią, co nie oznaczało, że nie chował pistoletu za paskiem spodni.
Brunetce
zakręciło się w głowie. Przecież zamknęła drzwi. Zapałka była na miejscu. Nikt jej nie
śledził. A może po prostu nikogo nie zauważyła? W szarych oczach zagościł
strach. To, że nie znała mężczyzny, nie skreślało go z listy „tych z branży”.
Dostał cynk i już po niej, czuła to.
Błądząc ręką po drewnianym blacie, odnalazła duży nóż. Przeklęła brak broni palnej i szybko wymierzyła
ostrzem w stronę szatyna. Nie było mowy, żeby poddała się bez walki!
— Kto cię
przysłał, do cholery?! Kim jesteś? — warknęła, poprawiając drugą ręką ręcznik,
który powoli zaczął się zsuwać. Prawdopodobnie, gdyby nie ten nóż, „scenę” można by
uznać za wstęp do pornosa.
Cholera,
nie chcę umierać w scenie z pornosa, jęknęła w myślach, stwierdzając w międzyczasie, że ostatnio zbyt często oglądała sprośne filmiki.
— Ja? Mam
na imię Egibiel. Jestem aniołem. Przysłał mnie Razjel. — Zamilkł, widząc wyraz
zdziwienia na twarzy kobiety. — Właściwie to zdecydowali o tym archaniołowie…
— Co? —
bąknęła, unosząc brwi.
— Umarł
Gabriel. Przed śmiercią przekazał ci Łaskę. Mam się tobą opiekować. — Zrobił
krok w jej stronę.
— Stój! Nie
podchodź! — Potrząsnęła nożem. — Stary, jaja sobie robisz?
— Jaja?
Jestem aniołem, mam na imię…
— Tak, wiem
jak masz na imię, problemów z pamięcią jeszcze nie mam! Tylko, do cholery, co
robisz w moim mieszkaniu? Jesteś świrem, który ma mnie zabić? — Pokręciła
głową. — Znam różnych ludzi i różne dragi, ale ty jesteś bardziej posrany i
masz najgorszego albo najlepszego, zależy jak spojrzeć, dilera w mieście!
— Ja… Nie
przyszedłem, żeby cię zabić, Aviviel.
— Co wy
macie z tą pieprzoną Aviviel?! — Przewróciła oczami. — A teraz wyskakuj z broni!
— Nie
jestem uzbrojony, Aviviel.
— Och, już
ja znam te gadki! Odwróć się i podwiń marynarkę! — rozkazała, podchodząc nieco
bliżej do potencjalnego mordercy.
Egibiel bez
słowa wykonał polecenie, jednak doświadczenie zmusiło ją do empirycznego upewnienia się, że
nic jej nie zagraża. Sprawdziła, czy przypadkiem nie chowa broni w
mniej widocznych miejscach. Nie szukała szczęścia w jego gaciach czy pod koszulą — nie miała
ochoty na zbyt dogłębne obmacanie osoby, którą podejrzewała o byt sobie
podobny. Unikała mężczyzn w swoim fachu.
— W
porządku — mruknęła. — A teraz siadaj i gadaj, co tu robisz.
Mężczyzna
usiadł na jednym z czterech drewnianych krzeseł. Wyprostował się i spojrzał na
nóż w ręce młodej kobiety, siadającej naprzeciwko. Ludzie stali się tacy brutalni.
Kiedyś byli inni, lepsi. Może nie grzeszyli potulnością, lubowali się w
bitwach… ale przynajmniej się modlili!
Doskonale
wiedział, że łatwo nie będzie, ale, na Boga, żeby zaraz grozić mu nożem?
Przecież powiedział kim jest. Czy ludzie już nie wierzą w anioły?
— Wierzysz
w Boga? — zapytał po dłuższej chwili milczenia, uważnie przyglądając się
brunetce.
— Co to ma
do rzeczy? — Uniosła brwi. — Wiesz kim jestem? Czym się zajmuję?
— Ma, odkąd
Gabriel oddał ci swoją Łaskę. W zasadzie zawsze miało, Aviviel. — Westchnął,
siadając nieco wygodniej.
— Gabriel,
Łaska, Aviviel… Co wy z tym wszystkim?! I nie mam na imię Aviviel, jasne? —
warknęła, po raz kolejny potrząsając nożem.
— Tak? Jak
zatem masz na imię? — Uniósł jedną brew.
Otworzyła
usta, próbując odpowiedzieć na zadane pytanie, ale wydała z siebie jedynie
dziwny, nieartykułowany dźwięk. Jak mogła nie pamiętać swojego nazwiska?
Sytuacja przestała przypominać scenę z pornosa, tym razem można by przyrównać
ją do głupiutkiej komedii o zabarwieniu fantastycznym błędnie uznawaną za horror.
Upuściła
nóż, który z brzdękiem uderzył w stół. Przed jej oczami przepłynęły
wspomnienia o bezimiennych ludziach bez twarzy. Nie rozumiała. To nie było
normalne. Ktoś ukradł jej pamięć! Przynajmniej częściowo.
— Tak
myślałem…
***
— Że niby
mam być jakimś aniołem?! — wrzasnęła, gdy Egibiel zakończył swój wywód. —
Słuchaj, lubię swoje życie. W porządku, nie jest idealne, ale naprawdę je
lubię! — Wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. Niestety, dało to mierny efekt. — Do tego nie pamiętam twarzy, nazwisk, a nawet rodzinnego
miasta! Och, zapomniałabym. Swojego imienia również nie pamiętam! — prychnęła.
Anioł
odetchnął ciężko, przeklinając przyjęcie „misji”. Mógł się nie zgodzić? Jasne, że mógł!
Razjel byłby zły, ale on sam miałby przynajmniej spokój. Siedziałby w swoim
pałacu, doglądał ogrodów, przyjmował gości, a ktoś inny zajmowałby się tą
wyjątkowo niecnotliwą kobietą.
Słońce
dopiero wstawało, na zewnątrz, jak i w mieszkaniu, panowała cisza. Wieża od dawna nie wydawała z siebie
żadnych dźwięków, a Aviviel, która w końcu, po wielu trudach, przyjęła swoje
nowe imię, od dwóch godzin nosiła fioletowy szlafrok z zielonym kotkiem na
plecach. W prawej dłoni trzymała czerwony kubek z kawą, a lewą coraz mocniej
zaciskała w pieść. Zacięta mina nie wskazywała na chęć zawarcia jakiejkolwiek
ugody czy współpracy. Szarymi oczami, gdyby to tylko było możliwe,
najprawdopodobniej ciskałaby gromy. Ktoś zachwiał jej spokój i tryb życia, zresztą podobnie jak Egibielowi. Różnica polegała jedynie na tym, że ona nie zamierzała
tak łatwo dać za wygraną.
— Nie
jesteś aniołem… — zaczął niepewnie szatyn. — Otrzymałaś Łaskę od Archanioła
Gabriela.
— Och, w
takim razie jestem archaniołem? Zajebiście! — Przewróciła oczami i upiła łyk
kawy, po czym odstawiła kubek na szklany stolik. — Mam skrzydełka? Mogę latać?
— Nie
jesteś archaniołem. Jesteś człowiekiem z Łaską — szepnął, opadając z sił.
— Półanioł?
Cudownie, zawsze o tym marzyłam! — Splotła ręce na piersi. — Wiesz, mam pomysł!
Pójdę spać, a gdy się obudzę ciebie — podkreśliła, wskazując palcem na anioła —
ma tu nie być.
Egibiel
milczał. Nie zatrzymywał nowej podopiecznej, wręcz przeciwnie — chciał, żeby
jak najszybciej poszła spać. Opryskliwa natura nowej właścicielki Łaski Gabriela nie
wróżyła nic dobrego. Nie chciał jej skreślać już na początku ich znajomości, ale
jakoś nie potrafił oprzeć się stwierdzeniu, że zrobiłaby furorę w Piekle.
Brunetka
znikła za hebanowymi drzwiami, zostawiając młodego anioła w spokoju. Oczekiwał
tej chwili, odkąd wyszła z łazienki. Przeszedł do aneksu kuchennego i przezornie
schował wszystkie noże, żeby przypadkiem nie wpadła na genialny pomysł
sprawdzania, czy jest nieśmiertelna. Teoretycznie nic jej nie groziło ze strony
zwykłej, naostrzonej stali, ale przy takim temperamencie sytuacja mogłaby
okazać się nie do zniesienia. Co jeśli zechce, żeby sąsiad przebił ją na wylot?
Ojcze,
czemuś mnie tak pokarał? — zapytał w myślach, unosząc głowę ku górze. Przecież
dobrze sprawowałem swoje obowiązki. Starałem się, byłem miły i pomocny dla
innych aniołów. Błagam chociaż o pomoc z odnalezieniem jej Stróża... Ojcze, daj mi siłę!
Stanął przy
oknie i splótł ręce na wysokości klatki piersiowej. Bez wyraźnego
zainteresowania przyglądał się rozbudzającej okolicy. Westchnął ciężko na myśl
o misji od Razjela. Mimo niechęci obiecał, że skupi się na pozytywnych
aspektach zadania. Ale nie mógł. Ponoć pierwsze wrażenie zwykle bywa mylne,
jednak coś szeptało mu do ucha mało słodkie stwierdzenie „nie tym razem”.
Poprawił
marynarkę, nie potrafił przyzwyczaić się do ziemskich ubrań. Ciągle albo coś
uwierało, albo gryzło. W dodatku bielizna piła w krocze — nic przyjemnego. Nie
życzył takiego stroju żadnemu ze swych braci, a oddałby skrzydła za starą
szatę.
Rozejrzał
się wokół, szukając informacji o nowej podopiecznej. Przejrzał książki i płyty,
zerknął na śmieci leżące na dywanie, obejrzał nawet zdjęcia w antyramach
wiszących nad sofą…
***
Razjel przystanął
przy jednym z rozłożystych drzew Edenu. Uwielbiał przychodzić do tego miejsca.
Było cudowne i jedyne w swoim rodzaju. Żaden ziemski skrawek nie dorównywał
jego urokowi. Pamiętał, gdy powstawał, kiedy Ojciec nakazał aniołom sadzenie
drzew, pielęgnowanie roślin, dbanie o zwierzęta. Mimo że dla każdego człowieka Ogród wyglądał
inaczej, on i jego bracia widzieli go tak samo. Zawsze był nieskazitelny.
Pamiętał,
gdy pojawili się w nim pierwszy ludzie. Adam i Ewa — tacy idealni. Opiekowali
się zwierzętami, doglądali roślin. Żyli, radując Boga. Pamiętał, gdy do ogrodu
zakradł się jego starszy brat — Lucyfer — pod postacią węża. Skusił Ewę, która
następnie skusiła Adama. Pamiętał wypędzenie z Raju. Pamiętał gniew Boga, który
dziś uważał za część Jego planu.
— Witaj
Razjelu. — Usłyszał za plecami.
— Witaj,
Michaelu. — Ukłonił się nisko. — Wzywałeś mnie. Nie rozumiem tylko dlaczego
tutaj?
Michała uznawano
za najpiękniejszego i najpotężniejszego anioła — jego imię oznaczało „Któż jak
Bóg?”. Ogromne skrzydła, mimo że na pozór białe, mieniły się setką barw. Nigdy
nie rozstawał się ze swym słynnym mieczem, który dodawał mu niesamowitej powagi
i był najbardziej śmiercionośną bronią, jaką świat mógł sobie wyobrazić. Zwykł
chodzić w lekkiej, skórzanej zbroi, a jasne blond włosy nosił związane,
wypuszczając z przodu dwa długie kosmyki. Rzadko się uśmiechał.
— Pamiętasz
początki tego miejsca, Aniele Boskich Tajemnic — rzekł po długiej chwili
milczenia. — Wiesz o wszystkim, co dzieje się w Pałacu.
— Owszem,
Michale, ale do czego zmierzasz?
— Mamy
problemy, Razjelu. Potężne problemy. Odkąd umarł Gabriel, wszystko stanęło na
głowie, ale myślę, że to już wiesz.
—
Domyślałem się tego — pokiwał głową.
— Ojciec
milczy, nie wiemy co robić. Przyszło mi stać się głową całego Nieba — szepnął,
gładząc pień drzewa.
— Od zawsze
stałeś na czele archaniołów. Podołałeś temu zadaniu, od zawsze zajmowałeś się
Niebem.
Archanioł
uśmiechnął się blado i ponownie pogładził korę. Delikatny wiatr odgarnął z jego
twarzy dwa kosmyki włosów, doszczętnie odsłaniając zmartwienie. Na czole
pojawiły się pogłębiające zmarszczki, a kiedy spojrzał w oczy Razjela, ten
odruchowo opuścił wzrok, wyczuwając w starszym bracie ogromną nutę goryczy.
—
Dotychczas dostawałem wskazówki… Wiedziałem, że nie jestem sam — westchnął.
— A teraz
jesteś? — Anioł Boskich Tajemnic zbliżył się o krok, uważnie przyglądając
Michałowi. — Twierdzisz, że Bóg nas opuścił?
— Nie wiem,
Razjelu, ale na pewno się nie odzywa i nic nie wskazuje na to, żeby miało się
to zmienić… — Przetarł twarz dłonią.
Zamilkli.
Wokół nastała cisza, jakby ktoś nałożył na nich szklany klosz. Wiatr nie
odważył się zawiać, a żadne z rajskich owadów ani myślało pojawić się w okolicy
dwóch skrzydlatych. Nawet Eden zdał się poszarzeć od niechętnych, anielskich
min.
Razjel
rzadko widywał się z Michałem. Ten drugi nigdy nie miał dla niego czasu, usprawiedliwiając
się pieczą nad Niebem. Zwykle, w razie potrzeby, wysyłał do niego posłańca z
Chóru Cnót, choć inni archaniołowie samodzielnie załatwiali z nim sprawy.
Michał od zawsze był w pewnym stopniu niedostępny dla aniołów. Niemal od zawsze
spędzał czas jedynie z pozostałą szóstką, pomagającą mu w zarządzaniu Niebem.
Podporę w ciężkich chwilach widział prawie wyłącznie w Gabrielu, co w pełni
tłumaczyło jego załamanie po śmierci brata.
W Niebie
rzadko wybuchały wrzawy doprowadzające Michała do zwątpienia, a pozostałe anioły do konsternacji. Zawsze
poukładane, gotowe do pomocy, stały się
roztrzepane i zagubione. Wszystko przez jedną wieść, która szybko okazała się
głównym tematem ich rozmów.
Michał
wrócił spojrzeniem do młodszego brata. Wiedział, że jego podejrzenia nie są
przyjemne dla żadnego anioła, ale musiał podzielić się z kimś swoimi spostrzeżeniami.
Zwykle o tego typu sprawach rozmawiał z Gabrielem…
— Chciałbym
ci coś pokazać. To ważne — szepnął, wysypując na dłoń zawartość niewielkiego,
zamszowego woreczka. — Widzisz te uschnięte liście?
— Nie
rozumiem, czemu suszysz liście drzew Edenu? — Zmarszczył brwi.
— Nie ja je
ususzyłem… Znalazłem je w takiej postaci. A to na drzewie, a to na ziemi. —
Posmutniał, gładząc znaleziska drugą dłonią.
— Chcesz
powiedzieć, że Eden…
— Tak, Eden
umiera, bracie.
***
Dochodziło
południe. Słońce za oknem bez pardonu wdzierało się do niedużej sypialni.
Brunetka, która przy okazji uważała się za jej właścicielkę, niechętnie
otworzyła nieco podkrążone oczy. Tradycyjnie uraczyła świat wiązanką wyszukanych
przekleństw, mających na celu „zgaszenie słońca”. Kiedy zrozumiała, że uparta
gwiazda ani myśli zniknąć z nieboskłonu, skopała kołdrę i, przecierając twarz,
zmieniła pozycję na „względnie siedzącą”. Przeciągnęła się dwukrotnie, wymasowała
kark i z niemałym trudem wstała z łóżka. Kątem oka zerknęła na zegarek, który
stanął o drugiej dwadzieścia pięć i nie zwlekając, wyszła z sypialni.
Pierwsza
myśl, która pojawiła się w jej głowie zaraz po siarczystej wiązance i mrukniętym „gdzie
są, kurwa, moje bambosze?!”, przypomniała o potrzebie wypicia mocnej kawy i stanięcia pod strumieniem letniej wody. Wahała
się nad kolejnością czynności, jednak potknięcie o zdjęte zeszłej nocy spodnie, nieco ją otrzeźwiło. Niezbyt mocno, tak umiarkowanie,
żeby mogła stwierdzić, że najpierw należy zrobić porządek z porozrzucanymi
ubraniami.
Nie myśląc dłużej, bo wymagało to sporego wysiłku, zabrała się do uprzątnięcia rzeczy,
które pechowo zagradzały jej drogę. Rzuciła je w kąt, obiecując sobie, że
później się nimi zajmie. Kolejnym punktem na liście była poranna kawa,
połączona z niedużym śniadaniem. Prysznic zostawiła sobie na koniec.
Kiedy
doczłapała do aneksu kuchennego, ze zmęczeniem na twarzy (i zimnymi stopami),
zauważyła brak noży w szufladzie na sztućce. Włączyła ekspres i przetarła
zaspane oczy. W zlewie również ich nie było… Właściwie niczego w nim nie było.
Oprzytomniała
niemal natychmiast. Takie rzeczy w jej mieszaniu nie miewały miejsca. Sprawa
wyglądała zbyt podejrzanie, coś było nie tak i żadne rozsądne wytłumaczenie nie
potrafiło tego zanegować, a przeczucie wręcz krzyczało, by znalazła pistolet i
przeszukała ciemniejsze kąty.
Tylko co, u
licha, stało się z pistoletem?!
— Dzień
dobry, Aviviel.
Złapała za
pierwszą większą łyżkę, odwróciła się i cisnęła w stronę źródła dźwięku. Nie trafiła,
cel się uchylił.
— Uhm…
Czyli to nie był sen? — westchnęła, przecierając twarz dłonią. — Ewentualnie
wciąż jestem na haju.
Szatyn
wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc co powinien odpowiedzieć. Nikt przecież
nie nauczył go, jak reagować w przypadku, gdy podopieczna uważa swojego Stróża za wytwór
znarkotyzowanej wyobraźni. Nikt również nie wspominał, że jego podopieczna ćpa,
a odkąd znalazł na podłodze woreczek z niewielką ilością białego proszku,
zwątpił, by było inaczej.
Kobieta,
widząc niemrawe zachowanie nieproszonego gościa, przewróciła zaspanymi oczami i
nalała kawy do czerwonego kubka. Upiła dwa łyki i ponownie spojrzała na anioła.
— Masz na
imię Egibiel, tak? — Kiwnął głową. — Może i pamięć nieraz mnie zawodzi, ale, o
ile się nie mylę, w co wątpię, to miałeś się wynieść z mojego mieszkania.
— Nie mogę!
Jestem twoim opiekunem, muszę się tobą zająć! — zaoponował natychmiastowo,
robiąc krok w przód.
Mrużąc
oczy, upiła kolejny łyk.
— Hm,
dlatego sprzątnąłeś wszystkie noże? Stary, naprawdę lubię swoje życie, nawet
jeśli wpadają do niego takie barany jak ty.
— Jestem
aniołem — mruknął. — Nie chciałem, żebyś sprawdzała, czy jesteś nieśmiertelna.
— O, a
jestem? — Uniosła brwi. — Hm, nie chcę sprawdzać, ale na to wychodzi, że nic mi
nie grozi, a ty nie musisz się mną zajmować. No, teraz możesz sobie iść. —
Wskazała ręką drzwi. — Chyba że wolisz zniknąć. Zaraz wychodzę, a nie
zamierzam…
— Idę z
tobą!
— Nie, idę
sama. — Odłożyła kubek z kawą.
— Gabriel
oddał ci swoją Łaskę. Nie wzbudza to w tobie żadnych emocji?
— Hm,
żadnych szczególnych. — Ziewnęła.
— A to, że
nie pamiętasz swojego imienia, nazwisk znajomych ci ludzi, ich twarzy?
— Niech
pomyślę… Ach, tak! Wściekłość — fuknęła i poszła do łazienki.
______________________________
Mordowane przeszło miesiąc.
Zbetowane ostatniej nocy, więc jeśli ktoś coś znajdzie — będę wdzięczna.
Robiłam wszystko, żeby wyrobić się z nim do swych urodzin i jest, udało się! Z
tej okazji zrobiłam również nowy szablon.
Ogłoszenia parafialne:
Nie powiadamiam o nowych
rozdziałach i prosiłabym o niepowiadamianie o nowościach na blogach. Czytam Wasze
opowiadania, choć obecnie mam małe zaległości spowodowane brakiem czasu, ale
nie widzę sensu powiadomień na Bloggerze, skoro jest opcja „Obserwuj”. Zatem
wszystkich moich czytelników (jak ładnie to brzmi ^^) namawiam do „dołączenia do witryny”.
Posiadam Twittera i postanowiłam się nim podzielić. Gdyby ktoś był zainteresowany, kieruję do Kontaktu.
Posiadam Twittera i postanowiłam się nim podzielić. Gdyby ktoś był zainteresowany, kieruję do Kontaktu.
Dziękuję Czarolli, że niszczy ze mną ludzi! Hje, hje, hje. I dziękuję, że jest moim beta-masta!
Pozdrawiam serdecznie!