piątek, 7 września 2012

03. Strzeż duszy, ciała mego

Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy,
Bądź mi zawsze ku pomocy.
Strzeż duszy, ciała mego,
I zaprowadź do żywota wiecznego.



Od dawna nie miała takiej ochoty na zapalenie najzwyczajniejszego w świecie papierosa. Nie potrafiła odepchnąć tej zachcianki, odkąd do listy anielskich cech dodała upór godny osła. Przyzwyczajona do samotnego spędzania czasu i zasady „nie to nie, bo inaczej odstrzelę ci łeb” nie była w stanie przekonać skrzydlatego, że jego zniknięcie mogłoby okazać się całkiem dobrym rozwiązaniem jej problemów. Nawet rzut wazonem niezbyt skutecznie zilustrował zły wpływ stróżowania na kobiecy komfort psychiczny.
Na zewnątrz zaczęło padać. Nie zachwyciło to Aviviel, która unikała deszczu, odkąd straciła auto. Zresztą, utwierdziła się w przekonaniu, że bez samochodu jest bezpieczniejsza przede wszystkim dla siebie, a przy okazji dla otoczenia. Nie była złym kierowcą, miała jedynie problemy z pogodzeniem pasji — z jednej strony stały dragi, a z drugiej wóz.
Od kiedy z Mustanga Sportsroof została tylko ciemna kupa złomu, jej pracodawcy zaczęli dbać, by przypadkiem nie pojawiła się za kółkiem. Nie mogli przecież stracić dobrego strzelca. Byli w stanie przymknąć oko na narkotyki, jednak połamane ręce i nogi oraz jawne zatargi z policją nie wchodziły w rachubę. Nie zawsze mogli liczyć na swoje wtyki u władz.
Mafia to jednak piękna… organizacja, pomyślała, zawiązując lewy but. Żeby jeszcze unieszkodliwili tego idiotę.
Z westchnieniem spojrzała na anioła stojącego przy oknie. Oddałaby ostatnią działkę temu, kto pomógłby mu przez nie przelecieć.
Egibiel przyglądał się wiosennej mżawce. Ludzie, przypominający owady spacerujące po drodze, chronili się pod parasolami albo przebiegali z jednego suchego punktu do drugiego. Ich pośpiech zdawał się zabawny, przynajmniej aniołowi, który przypatrywał się zajściom z niemałym zainteresowaniem.
Niedługo mżawka ustała, a tym samym anioł stracił zainteresowanie ulicą. Przeszedł kilka kroków w stronę przedpokoju. Przystanął przed zawiązującą obuwie Aviviel.
— Dlaczego wychodzisz? — zapytał, śledząc ruchy jej palców.
— Żeby nie siedzieć w domu — fuknęła, zawiązując kokardkę. — Zresztą, to nie twoja sprawa.
— Moja. Jestem twoim stróżem, Aviviel. Jestem tu, by…
— Wiem — przerwała — by mnie chronić. Niestety, może cię to zdziwi — stanęła na równe nogi — ale jestem na tyle dużą dziewczynka, żeby umieć się obronić. — Ułożyła usta w dzióbek.
— Ale jesteś stosunkowo młodą… — zamyślił się na moment, szukając odpowiednich słów — istotą z Łaską.
— Och, jestem nieśmiertelna!
— Nie jesteś, a przynajmniej nie do końca. Inaczej by mnie tu nie było.
Zarzuciła na siebie starą, jeansową kurtkę. Poprawiła biały top, upewniła się, że rozporek nie uświadamiał nikogo o kolorze jej majtek i wyszła z mieszkania, nie skupiając się na wypowiedzi Egibiela. Anioł nie czekał na zaproszenie. Pojawił się na klatce schodowej, nim na dobre zamknęła drzwi i przygotowała zapałkę.
Jęknęła cicho, gdy zmaterializował się tuż obok niej. Zamrugała kilkukrotnie i uniosła brwi, dziwiąc się, że niewyjaśniona sytuacja naprawdę miała miejsce na jej klatce schodowej. Nie spodziewała się takich pokazów, szybko jednak zreflektowała — zbiegła po schodach.
Anioł nie chciał robić zamieszania nagłym pojawieniem się na ulicy, więc ruszył w pospolitą pogoń za podopieczną. Na zewnątrz przez moment stracił ją z oczu, gdy zniknęła w tłumie. Nie było to jednak żadną przeszkodą. Skupił się, przymknął oczy i szukał Łaski, starając się omijać wzrokiem ludzi z punktami jaśniejącymi nad ich głowami, które oznaczały posiadanie własnego Anioła Stróża. Niestety, nie tego szukał u swej podopiecznej… Zamknął oczy i silniej skoncentrował się na celu. Poszukiwania i przyglądanie się w ten konkretny sposób różnorakim istotom, bazujące na energetyce anioły nazywały Boskim Spojrzeniem. Szukał jasnego blasku Łaski. Znalazł go, a następnie zlokalizował nową podopieczną i, przepychając się między śmiertelnikami, dopadł ją, mocno łapiąc za ramię.
— Nie możesz przede mną uciekać, człowieku. Zawsze cię znajdę. — Jego oczy błysnęły jasnym światłem.
Brunetka skapitulowała przynajmniej na chwilę. Zabawa w uciekiniera zdawała się interesująca, ale brak wiedzy o anielskich zdolnościach psuł cały plan, zwłaszcza że anioł, z którym miała do czynienia, nie znał zasad gry.
— Jesteś upierdliwy — stwierdziła, patrząc bykiem na rozmówcę. — I te świecące oczy nie robią na mnie wrażenia! Mi też świecą, gdy chce mi się seksu. — Wyrwała ramię, odwróciła się na pięcie i poszła do najbliższego sklepu spożywczego.
Anioł zamrugał kilkukrotnie. Ojcze, co ja takiego zrobiłem, jęknął w myślach, patrząc na oddalającą się postać.

***

— Nie rozumiem, po co ci dziesięć kilogramów pomarańczy? — zapytał Egibiel, niosąc torby z zakupami.
— Bo je lubię — fuknęła, wsadzając do ust pomarańczową drażetkę. — Nie jest ci ciężko?
— Nie, anioły są silne.
Skrzywiła się. Kolejny pomysł na utrudnienie życia anielskiemu bodyguardowi spalił na panewce. Gdyby to był film komediowy, z pewnością to ona zostałaby bohaterem ośmieszonym. Wzdrygnęła się — nie znosiła, gdy coś nie szło po jej myśli, a nienawidziła, kiedy jej postępowanie było farsą.
Naburmuszyła się, spoglądając na niezmordowanego anioła. Zbyt idealny, zbyt doskonały. Pieprzona Mary Sue!
— Co się stało?
— Nic — burknęła jak przystało na dorosłą kobietę.
Egibiel zmarszczył brwi, próbując pojąć ludzkie zachowanie. Niestety, okazało się to marzeniem ściętej głowy. Boży projekt zmienił się nie do poznania od czasu, gdy anioł po raz ostatni spędzał czas na ziemskim padole. Kiedyś był inny, lepszy. Postęp zdecydowanie mu nie służył.
W milczeniu podążał za naburmuszoną kobietą. Nawiązanie kontaktu z człowiekiem okazało się trudniejsze, niż był w stanie to sobie wyobrazić. Tak bardzo chciałby wrócić do swego pałacu, zajmować się gośćmi, ogrodami, innymi aniołami…
Nagle włosy zjeżyły się mu na karku. Zatrzymał się i przymrużył oczy, próbując odszukać źródło energii. Mimo rozglądania się na boki, nie potrafił zlokalizować niczego, co nie byłoby człowiekiem.
— Idziesz czy postanowiłeś skończyć ze stróżowaniem? — krzyknęła Aviviel. Wizja odejścia anioła poprawiła jej nastrój.
— Nie, po prostu…
— Nie? W takim razie ruszaj się szybciej, bo reklamówki z pomarańczami szlag trafi — fuknęła i poszła dalej.
Wiedziała, że resztki dojrzałości, które ledwo się jej trzymały, uleciały jak powietrze z balona. Nie przejmowała się jednak, że zaczęła się dominować w niej dziecinność. Uznała nawet, że takie zachowanie może sprzyjać pozbyciu się nieproszonego bodyguarda.
Mawiają, że cel uświęca środki — Aviv jakoś nie potrafiła temu zaprzeczyć. Zwłaszcza że dla niej liczył się efekt, a nie sposób. Gdyby nie to, nie stałaby się tym, kim się stała i najprawdopodobniej nawet by nie żyła.
Spojrzała za siebie. Anioła nie było. Pomarańczy też.

***

Pałacu Pana Tajemnic nigdy nie uważano za cud architektoniczny Nieba. Przypominał bardziej duży dom, aniżeli rezydencję skrzydlatego wyższej rangi. Razjel nigdy nie dbał o przytulność — wszędzie panowała wręcz sterylna czystość. Niemal wszystko było wykonane z białego marmuru bez zbędnych zdobień. Minimalizm i pedantyzm, czyli to czego nauczył się przez wieki obcowania z magią.
Stał teraz w jednej z gościnnych sal. Nie czuł się zbyt dobrze od ostatniej rozmowy z Michałem. Z coraz większym zniechęceniem spoglądał w przyszłość. Odkąd umarł Gabriel, widmo Apokalipsy zawisło nad Niebem, a jemu zaczynało brakować pomysłów. W dodatku przeczuwał, że śmierć archanioła miała związek z usychaniem Raju.
Wpatrywał się w ogień wesoło tańczący w kominku. Uspokajał go w trudnych chwilach, a nie ukrywał, że ta bezdyskusyjnie do nich należała. Ogień oczyszczał, zdaniem Razjela, nie tylko ciało.
Egibiel pojawił się kilka metrów za Aniołem Tajemnic. W dłoniach ściskał plastikowe siatki pełne pomarańczy i ze spokojem oczekiwał powitania ze strony skrzydlatego. Ten jednak zdawał się nie zauważyć wezwanego przez siebie gościa, lecz były to wyłącznie pozory.
— Witaj, Egibielu — mruknął gospodarz.
— Przywołałeś mnie. — Skłonił odruchowo głową, zapominając, że anioł nie mógł tego zauważyć.
— Tak, tak… Wiesz doskonale, że nie bez powodu — westchnął. — Wiesz również, że w Niebie nie jest zbyt wesoło.
— Od niedawna przebywam na Ziemi, a wątpię, żeby coś diametralnie zmieniło się od mojej ostatniej wizyty. — Poruszył białymi skrzydłami. — Chyba że wezwałeś mnie właśnie przez jakieś diametralne zmiany.
Anioł Tajemnic odwrócił się lekko. Przyjrzał się uważnie swemu gościowi, nie chciał opowiadać mu o usychającym Raju. Jeszcze nie przyszła na to pora, zwłaszcza że inni skrzydlaci nie zdążyli tego zauważyć. Wiedział też, że im później to się stanie, tym lepiej.
Powolnym krokiem przeszedł do marmurowego stołu. Z cichym westchnięciem usiadła na jednym z krzeseł. Oparł łokcie o blat, splótł palce u dłoni i spojrzał na anioła.
Egibiel bez trudu zauważył przygnębienie skrzydlatego, które zdało się pogłębić od ich ostatniego spotkania. A przecież nie minęło wiele czasu…
— Co się stało, Razjelu?
— Musisz zjawić się u pewnego człowieka — odpowiedział, zmieniając temat. — Wraz z Aviviel.
— Dobrze, ale gdzie? — zapytał, a Pan Tajemnic wskazał mu jedno z krzeseł.
— Do Lebanon w Ohio — Uniósł dłoń nad blatem, by po chwili pojawiła się na nim mapa. — Tutaj. — Wskazał palcem.
— W takim razie zaraz ją przeniosę.
— Nie! — krzyknął brunet. — Nie możesz używać Potęgi. To niebezpieczne. Na Boga, myślisz, że po co nauczyłem cię prowadzić?! Zachowujesz się jakby Metatron dopiero skończył cię wyśpiewywać. Zwłaszcza teraz, gdy demony rozpoczęły to swoiste polowanie.
Egibiel chętnie zapadłby się pod ziemię i z przyjemnością tam posiedział. Oprzytomniał ze wstydu dopiero na wzmiankę o diabelskich łowach. Wyprostował się i spojrzał prosto w brązowe oczy. Odruchowo napiął wszystkie mięśnie, wyczuwając duże kłopoty i niebezpieczeństwo Aviviel. Może nie pałał do niej sympatią, ale, jak na anioła przystało, wszystkie zadania wypełniał wyjątkowo sumiennie.
— Tak jak przypuszczałem — kontynuował — demony chcą ją zabić. Obawiam się, że wkrótce i skrzydlaci przestaną przychylnie spoglądać na nowy stan rzeczy.
— Dowiedziałeś się tego od wywiadu? — wybąkał Egibiel.
— A skąd? — Przewrócił oczami. — Wiesz co robić.
Młodszy anioł nie odpowiedział. Wstał, skłonił lekko głową i zniknął, a pomarańcze wraz z nim.

***

Zerwał się wiatr zapowiadający rychłą burzę. Resztka nadziei na słoneczną pogodę, tląca się w mniej lub bardziej niewinnych duszach, odleciała wraz z gazetami z pobliskiego kiosku. Coraz więcej ciemnych chmur zbierało się nad ulicami Nowego Jorku. Chłód uderzał ze wszystkich stron.
Aviviel nie lubiła marznąć, a mimo zapiętej pod brodę kurtki nie potrafiła powstrzymać szczękania zębami. Dzięki uciesze z pozbycia się skrzydlatego towarzysza, nie zwracała większej uwagi na dokuczliwe zimno, choć jej ciało wyraźnie domagało cieplejszej garderoby. Myślała tylko o wzniesieniu toastu. Szybko poszło. Chwilami zastanawiała się, czy nie za szybko.
Przechodziła obok jednego ze ślepych zaułków, gdy usłyszała huk. Przystanęła na chwilę, mrużąc oczy. Wszędzie walały się jedynie śmieci, które wręcz wylewały się z pełnych kontenerów. Znowu huknęło. Weszła w głąb — ciekawość wzięła górę.
— Pójdę za to do Piekła — stwierdziła i dodała po chwili: — O ile to w ogóle możliwe.
Wzruszyła ramionami, rezygnując z rozmyślania nad opcją „po śmierci”, która, po rozmowie z aniołem, zdawała się nie istnieć. Odgarnęła z twarzy irytujący kosmyk włosów. Kiedy to ostatni raz myślała o krótszej fryzurze? Z cichym pomrukiem stwierdziła, że zbyt dawno i przydałoby się wznowić kontemplacje przed lustrem. Może nawet skusiłaby się na nowy kolor? Jedna z jej ofiar miała urocze, czerwone pasemko, pamiętała, że całkiem ciekawie wyglądało nawet, gdy jego właścicielka miała twarz umazaną krwią. Rudy też wydawał się intrygujący, ale mawiają, że co rude to wredne, a przecież nie chciała od razu ujawniać takiej cechy.
Znowu usłyszała huk. Wzdrygnęła się, mrużąc oczy. Nic się nie poruszyło, a z pewnością znikąd nie spadło. Odruchowo sięgnęła po broń, próbując wymacać ją za paskiem spodni. Zaklęła siarczyście, używając wyjątkowo wyszukanych słów — broń zaginęła, w dodatku jeszcze przed wyjściem z mieszkania. Skleroza mogła kosztować ją życie, a szybkie bicie serca i szum w uszach nie dawały jej o tym zapomnieć, dodatkowo utrudniając logiczne myślenie. Od dawna na nic nie reagowała w ten, konkretny sposób.
— Starzejesz się — mruknęła, kręcąc głową.
Poczuła mocne uderzenie w tył pleców. Jęknęła, ledwo utrzymując pion. Odwróciła się, ale niczego nie dostrzegła. Napięła mięśnie, przygotowując się na kolejny cios. Wysokie budynki zasłaniały zaułek z trzech stron. Ludzie spacerujący po głównej ulicy nawet nie zwracali uwagi na to, co działo się w ciemnej, ślepej alejce. Nikogo nie interesowały szczury buszujące w śmietnikach czy bujne życie erotyczne zgnilizny. Niestety, wokół nie było ani zwierząt, ani plagi grzybów, nawet wiatr przestał szarpać włosy Aviviel, której nagle zrobiło się nieco cieplej.
Zacisnęła pięści, powoli rozglądając się na boki. Stanęła w rozkroku i lekko zgięła nogi. Po raz kolejny przeklęła brak broni.
— Wyłaź — krzyknęła. — Jeśli sama cię znajdę, zdechniesz, oglądając swoje flaki. Obiecuję!
Odpowiedziała cisza.
Kolejny cios. Tym razem w tył głowy. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zachwiała się lekko i dotknęła miejsca uderzenia; syknęła. Obejrzała dłoń — krew na palcach nie zwiastowała nic dobrego. Serce zabiło mocniej. Przecież anioł mówił, że jest nieśmiertelna! Musiała uciekać — ciekawość odeszła w niepamięć.
Zerwała się do biegu, jednak coś złapało ją za kostkę. Runęła na ziemię, przecierając kolana spodni. Nie zdążyła podnieść się o własnych siłach — ktoś zrobił to za nią. Nawet nie zauważyła, kiedy zawisła pół metra nad betonowym podłożem, przyciśnięta do jednej ze ścian. Wszystko działo się zbyt szybko, a po oprawcy brak śladu. Nigdy nie była w takiej sytuacji, gdyby nie anioł także jej wyobraźnia nie posunęłaby się do stworzenia podobnej sceny. Zdecydowanie wolała, gdy jej życie przypominało film akcji, nie fantasy zmierzające w stronę horroru.
Pojawił się. Był krótkowłosym brunetem w czarnej, skurzanej kurtce, o parszywym uśmiechu ozdobionym papierosem między zębami i oczach błyszczących jasnym błękitem. Stał jakby od niechcenia metr przed Aviviel z rękoma splecionymi na piersi. Zaśmiał się cicho, spoglądając na swoją ofiarę.
— Witaj, nędzny człowieczku — powiedział wyjątkowo chrapliwym głosem.
— Kim jesteś, ty sukin… — Zamilkła, jęcząc głośno z bólu.
— Jedni nazywają mnie Baalem, inni Baelem… — Przespacerował w stronę głównej ulicy. — Podobnie, prawda? Innymi słowy: jestem demonem. — Obrócił się wokół własnej osi.
Brunetka z cichym jękiem próbowała wyrwać się z niewidzialnego uścisku. Ból rozlał się po jej ciele, a ona nie była w stanie nawet drgnąć. Zaciskała zęby, mimo ogromnego cierpienia nie zamierzała się poddać. Odnosiła wrażenie, jakby Obcy wyrywał się z jej brzucha. Krzyknęła. Robiło się coraz gorzej. Ból, szum krwi i bicie serca z prędkością serii karabinu maszynowego zakłócały logiczne myślenie. Znów krzyknęła.
— Och… Nie wyrywaj się — mruknął zirytowany demon. — To sprawia ci ból! — zaśmiał się, wyrzucając peta.
— Czego chcesz, gnoju?! — wydyszała.
— Twojej śmierci — zamruczał. — Hm, brzmi to jak jakaś kwestia z filmu. — Wrócił do ofiary. — Musisz mi przyznać, że uroczo spotęgowałem twój strach, to było piękne! Powinnaś mnie pochwalić. No, dalej, czekam! — Nadstawił ucho.
— Zabiję cię! — wrzasnęła, zdzierając gardło. — Ja albo ktoś inny!
— Z pewnością. — Pokręcił z rozbawieniem głową i zerknął w stronę głównej ulicy. — I nie licz, że ktoś to zauważy. — Podszedł bliżej do brunetki. — Większość demonów zna takie — machnął rękami z gracją najznamienitszego iluzjonisty — sztuczki, a ty… Ty nawet nie umiesz korzystać z Łaski. Jesteś, hm — wzruszył ramionami — bezbronna.
Oddychała coraz ciężej. Zaczęła żałować, że nie miała przy sobie irytującego anioła. Zbyt szybko napotkała kłopoty, a jeszcze do niedawna nie wierzyła w żadne mistyczne istoty. Chciało jej się płakać ze złości, zabijać z rozpaczy i siać ogólną zagładę, tak dla zasady.
Nagle upadła, uderzając kolanami o beton. Syknęła, kontakt z podłożem nie przypominał skoku na łóżko pełne poduszek. Przymknęła oczy, jednak Baal szybko zmusił ją do spojrzenia mocnym chwytem za włosy. Rozpaczliwie wbiła paznokcie w jego rękę, zacisnęła powieki. Potrząsnął nią.
— Patrz na mnie, ty nędzna, nieowłosiona małpo! — krzyknął, brutalnie odchylając głowę Avivel.
Spełniła rozkaz. Z oczu Baala zniknęły źrenice, a tęczówki przypominały niebieskie neony. Demon przytknął otwartą dłoń do prawej skroni kobiety. Krzyknęła, jego dotyk palił jak rozgrzane żelazo. W powietrzu unosił się smród, a Aviviel nie była pewna, czy to swąd jej skóry czy oddech Baala. Liczyła, na to drugie.
Demon, wciąż trzymając ofiarę za włosy, odwrócił się i cisnął nią o mur. Uderzyła z cichym chrzęstem i zsunęła się na beton. Upadła na plecy. Nie mogła się ruszać. Zakaszlała. Krew wypłynęła z kącika ust. Pół twarzy przypominało dojrzałego pomidora z mnóstwem ropnych bąbli. Prawie nie widziała na dotknięte przez demona oko. Oddychała coraz płycej. Po raz pierwszy była w tak złym stanie i po raz pierwszy niemal namacalnie czuła przybywającą do niej śmierć. Łzy popłynęły z szarych, przekrwionych oczu. Nie chciała umierać, nawet nie powinna! Przecież anioł mówił…
Brunet wolnym krokiem podszedł do nieruchomej kobiety. Przykucnął i odgarnął włosy z jej twarzy. Wyciągnął chusteczkę z lewej kieszeni spodni — niemal z czułością wytarł krew z kącików ust Aviviel. Westchnął ze wzruszenia na widok łez, a następnie sięgnął do drugiej kieszeni po srebrzysty sztylet. Zabłysnął czerwienią, gdy demon przybliżył go do jej szyi.
— Zrobię to szybko, ale, hm — wzruszył ramionami — boleśnie.
Uniósł ostrze nad serce kobiety i zaczął mamrotać pod nosem. Aviviel zamknęła oczy. Czy jej ofiary czuły się tak samo jak teraz ona? Tak samo zwyczajnie czekały na nieuniknione? Strach przemieniał się w zwykłe oczekiwanie? Zniknął i nie było już nic? Chyba że w ogóle się nie naradzał, bo wszystko działo się zbyt szybko. Właśnie tak chciałaby umrzeć — w mgnieniu oka, nim zdążyłaby o tym pomyśleć. Westchnęłaby, gdyby tylko miała na to siłę.
— Zostaw ją, Baal. — rozkazał Egibiel, pojawiając się kilka metrów od demona.
Piekielny spojrzał na anioła z pogardą. Wstał i zmierzył go wzrokiem, nie mogąc powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Schował sztylet do kieszeni i podszedł do niego lekkim krokiem, jakby zamierzał przywitać dawno niewidzianego przyjaciela. Rozłożył lekko ręce, gdy zbliżył się do skrzydlatego.
— Proszę, proszę! Kogo my tu mamy? — Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po papierosa, zapalił go. Zaciągnął się głęboko i spojrzał na anioła. — Mam ochotę powiedzieć „kopę lat, przyjacielu”. Czyżbyś awansował, czy raczej spadł, na stanowisko stróża? A może poszukujesz wrażeń, bo ciepła posadka księżycowego ciecia okazała się zbyt nudna? Pamiętam, że imprezy w twojej chacie były po prostu przednie! Lucyfer zabrał mnie kiedyś na jedną, o tak… Upadek reszty aniołów okazał się lepszą zabawą, niż myślałem!
Egibiel zacisnął zęby. Baal był pierwszym piekielnym, którego stworzył Lucyfer. Wbrew powszechnej opinii, Piekło nigdy nie było miejscem tylko dawnych aniołów, ale również demonów nazywanych „piekielnymi”. Niektórych stworzył sam Pierwszy Upadły, innych zrodzili niegdysiejsi skrzydlaci. O ile Egibiel był w stanie dogadać się z dawnymi braćmi, to przy rozmowach z „dziećmi” Lucyfera przestawał nad sobą panować. Naturalny spokój zamieniał się w anielski gniew, przypominający o potędze Armii Boga.
— Nie prowokuj mnie, piekielniku.
— Bo co? Dasz mi klapsa, aniołku? — zaśmiał się, łapiąc za brzuch.
— Proszę bardzo — szepnął Egibiel, unosząc lekko prawy kącik ust.
Zmrużył oczy, które zaczęły promieniować jaskrawym światłem, a po chwili na jego plecach pojawiły się ogromne, białe skrzydła. Machnął nimi kilkukrotnie, aż w powietrze wzbiły się tumany kurzu, odbił się od ziemi i wzleciał dokładnie nad Baala. Nim ten zdążył zareagować, anioł chwycił go za ramiona, rzucając o ścianę. Demona lekko zamroczyło, ale nie do tego stopnia, by nie mógł wyciągnął sztyletu, którym począł wymachiwać na wszystkie strony.
Egibiel spojrzał krótko na Aviviel, by upewnić się, że jeszcze żyje. Piekielny wykorzystał moment nieuwagi przeciwnika i wbił ostrze w prawe skrzydło. Anioł jęknął przeciągle i upadł na beton. Krzywiąc się z bólu, wyciągnął szpikulec, rzucił go na ziemię i spalił spojrzeniem. Wyciągnął jeden z noży od Razjela, a następnie rzucił wprost w demona, przygotowującego się do ucieczki.
Baal krzyknął, łapiąc się za brzuch, w którym wylądowało ostrze i zniknął bez dodatkowych efektów specjalnych.
Skrzydło lekko krwawiło. Młody anioł wiedział, że w najbliższym czasie nie polata, a rana długo nie da o sobie zapomnieć. Sztylet zatruty piekielną siarką, zauważył, wycierając ręką poplamione pióra. Jemu sprawiło ogromny ból, Aviviel mogło przynieść śmierć.
Podbiegł do kobiety. Nie wyglądała najlepiej, a z pewnością nie na osobę zdrową z jakąkolwiek szansą na przeżycie. Zaczął przeszukiwać jej kurtkę. Przestała oddychać. Uniósł ją lekko i sięgnął do tylnej kieszeni spodni. Mocno chwycił nieduży, zamszowy woreczek — cisnął go do jednego z kontenerów. Mocno objął brunetkę, okrył skrzydłem jej pierś.
— Dalej, Aviviel. No, dalej — szeptał, jednak nic się nie wydarzyło.
Zacisnął mocniej zęby. Zamknął oczy, wtulając w siebie nieruchome ciało. Zaczął jaśnieć ostrym, białym światłem, aż nie było widać ani jego, ani kobiety. Ukazał się w Chwale, w czystej energii. Liczył, że chociaż to zadziała.
Poczuł bicie serca, a po chwili spokojny oddech. Zelżał uścisk, a sam wrócił do wcześniejszej postaci. Twarz kobiety goiła się w błyskawicznym tempie, krew znikała z ubrania. Odetchnął z ulgą — udało się.
Otworzyła oczy i niepewnie zerknęła na okrywające ją skrzydło. Rozejrzała się na boki, sprawdzając, czy demon nie czyha za ich plecami.
— To jak, przyjmujesz moją opiekę? — zapytał Egibiel.
W milczeniu kiwnęła głową.

______________________________

Minęły wakacje, ja narobiłam sobie u Was mnóstwa zaległości, przez które zgrzytam w nocy zębami. Przyznam szczerze, a niekiedy z bólem, że zwyczajnie nie miałam czasu. Praca, inne, drobne pierdoły, a teraz rok szkolny i powolne rozmyślanie o maturze. No, w moim przypadku bardzo powolne, ale należy już o tym myśleć, bo samo postanowienie „będę Iron Manem” może nie wystarczyć. Smutne, prawda?
Ten, jeszcze zapraszam do udziały w akcji „Obserwuję — nie spamuję”, której jestem współautorką.
Aha, pozdrawiam i mam nadzieję, że nie dobiłam nikogo ckliwą końcówką.
I Czarolli, bo nie tylko ja mam nierówno pod sufitem. Jakoś lżej mi się pisze, gdy wiem, że istnieje podobny gatun, który czasem mnie sprawdzi i rózgą złoi, o.

wtorek, 3 lipca 2012

02. Nie wszyscy pukają do drzwi Nieba

Niektórzy jako cel obierają podążanie drogą prowadzącą do Nieba. Czytają Biblię, chodzą na coniedzielne msze, modlą się, licząc na zbawienie — na wstęp do świata znanego jedynie z opowieści. „Knock, knock, knockin' on heaven's door” — śpiewał Bob Dylan, ale przecież nie wszyscy pukają do drzwi Nieba.
Dochodziła druga, a mrok ulic zdawał się mniej przyjemny niż zwykle. Młoda brunetka brutalnie przekonała się tej nocy, że jej plany odnoszące się do spokojnego snu, które tym razem naprawdę chciała ziścić, postanowiły odejść w zapomnienie. Zresztą, nie ma się czemu dziwić — kot uciekł po miesiącu, więc dlaczego plany miałyby zostać?
Późna pora wcale nie zmuszała wścibskich sąsiadów do położenia się spać, więc starała się iść tak cicho, jak to tylko możliwe — zdjęła buty i odsunęła się od skrzypiącej poręczy. Mogłaby mieć kłopoty, gdyby któraś ze starszych pań postanowiła wyjrzeć na klatkę schodową. Ubranie i ręce umorusane krwią ciężko byłoby wytłumaczyć nowym krzykiem mody.
Odetchnęła dopiero, gdy trafiła na poddasze. Miała tam niewielkie mieszkanko ufundowane przez pracodawców. Prawdopodobnie mogła wynegocjować większe, ale takie w zupełności wystarczało. Mawia się „ciasne ale własne”, choć nigdy nie była pewna, czy należy ono bardziej do niej czy facetów od zleceń. Podchodząc do drzwi, wyciągnęła latarkę z kieszeni płaszcza. Włączyła ją i upewniła się, że zapałka, którą zostawiła wychodząc, wciąż leży na miejscu. Wyjęła klucze i już bez skrępowania weszła do środka.
Malutki przedpokój nie grzeszył ilością mebli — był w nim tylko wieszak na ubrania. Na podłodze leżało kilka par butów, w tym czarne szpilki, w których zwykle chadzała na podbój męskich ciał, oraz ciepłe, brązowe bambosze. Niewielki czerwony dywanik kontrastował z beżem ścian i sosnowymi panelami, a nieduży obrazek koło drzwi miał nadać wnętrzu ciepła.
Od niechcenia zrzuciła płaszcz na podłogę, a buty, tuż po ściągnięciu, kopnęła w dwa różne kąty. Wychodząc z przedpokoju, zaczęła powoli rozpinać pasek spodni. Z niedużego stolika po lewej stronie podniosła pilot, na którym szybko odnalazła przycisk „play”. Dźwięki Knockin’ on Heaven’s Door przyjemnie rozbrzmiały w pustym mieszkaniu. Najpierw ściągnęła poplamioną krwią koszulkę, następnie spodnie, a zmierzając do łazienki, pozbyła się bielizny i rozpuściła włosy.
Łazienka, jak wszystko w jej mieszkaniu, nie porażała wielkością czy nadmiernym przepychem. Znajdowała się w niej mała umywalka z lustrem, muszla klozetowa, szafka i, co najważniejsze, wanna z prysznicem. Ciężko ukryć, że sprzęty nie lśniły, a płytki zapomniały, kiedy po raz ostatni widziały szmatę lub gąbkę. Brunetka rzadko przejmowała się porządkiem. Dopóki nie śmierdziało, nie musiała nic robić.
Przez chwilę zastanawiała się nad wyborem między prysznicem a długą kąpielą — w efekcie stanęło na pierwszym. Zostawiła uchylone drzwi i z cichym westchnieniem weszła do wanny, zaciągając niebieską zasłonę w kolorowe rybki. Niepewnie dotknęła kurków, dobierając idealną temperaturę wody. Musiała się nieco nagimnastykować, by popłynął nienaganny, odpowiednio ciepły strumień, warty całego zachodu. Na czerwoną gąbkę wycisnęła niewielką ilość żelu pod prysznic o zapachu kiwi. Tak, tego było jej trzeba. Nawet zapomniała o narkotykach. Dziwne, to się nie zdarzało.
Zakręciła wodę po niespełna dziesięciu minutach. Owinęła się granatowym ręcznikiem, odcisnęła włosy i zerkając krótko w stronę zaparowanego lustra, wyszła z łazienki. Podkręciła wieżę, która odtwarzała zapętloną piosenkę Boba Dylana. Westchnęła cicho, masując kark i skierowała się w stronę aneksu kuchennego
— Nie martwisz się, że obudzisz sąsiadów?
— Mam wyciszone miesz… — Wyprostowała się, zauważając niespodziewanego gościa.
Biały mężczyzna o sięgających połowy ramion brązowych włosach, ubrany w grafitowy garnitur stał przy lodówce jakby był u siebie. Miał splecione palce u dłoni, a wyraz jego twarzy nie wyrażał żadnej emocji. Dopasowana marynarka wykluczała posiadanie kabury z bronią, co nie oznaczało, że nie chował pistoletu za paskiem spodni.
Brunetce zakręciło się w głowie. Przecież zamknęła drzwi. Zapałka była na miejscu. Nikt jej nie śledził. A może po prostu nikogo nie zauważyła? W szarych oczach zagościł strach. To, że nie znała mężczyzny, nie skreślało go z listy „tych z branży”. Dostał cynk i już po niej, czuła to.
Błądząc ręką po drewnianym blacie, odnalazła duży nóż. Przeklęła brak broni palnej i szybko wymierzyła ostrzem w stronę szatyna. Nie było mowy, żeby poddała się bez walki!
— Kto cię przysłał, do cholery?! Kim jesteś? — warknęła, poprawiając drugą ręką ręcznik, który powoli zaczął się zsuwać. Prawdopodobnie, gdyby nie ten nóż, „scenę” można by uznać za wstęp do pornosa.
Cholera, nie chcę umierać w scenie z pornosa, jęknęła w myślach, stwierdzając w międzyczasie, że ostatnio zbyt często oglądała sprośne filmiki.
— Ja? Mam na imię Egibiel. Jestem aniołem. Przysłał mnie Razjel. — Zamilkł, widząc wyraz zdziwienia na twarzy kobiety. — Właściwie to zdecydowali o tym archaniołowie…
— Co? — bąknęła, unosząc brwi.
— Umarł Gabriel. Przed śmiercią przekazał ci Łaskę. Mam się tobą opiekować. — Zrobił krok w jej stronę.
— Stój! Nie podchodź! — Potrząsnęła nożem. — Stary, jaja sobie robisz?
— Jaja? Jestem aniołem, mam na imię…
— Tak, wiem jak masz na imię, problemów z pamięcią jeszcze nie mam! Tylko, do cholery, co robisz w moim mieszkaniu? Jesteś świrem, który ma mnie zabić? — Pokręciła głową. — Znam różnych ludzi i różne dragi, ale ty jesteś bardziej posrany i masz najgorszego albo najlepszego, zależy jak spojrzeć, dilera w mieście!
— Ja… Nie przyszedłem, żeby cię zabić, Aviviel.
— Co wy macie z tą pieprzoną Aviviel?! — Przewróciła oczami. — A teraz wyskakuj z broni!
— Nie jestem uzbrojony, Aviviel.
— Och, już ja znam te gadki! Odwróć się i podwiń marynarkę! — rozkazała, podchodząc nieco bliżej do potencjalnego mordercy.
Egibiel bez słowa wykonał polecenie, jednak doświadczenie zmusiło ją do empirycznego upewnienia się, że nic jej nie zagraża. Sprawdziła, czy przypadkiem nie chowa broni w mniej widocznych miejscach. Nie szukała szczęścia w jego gaciach czy pod koszulą — nie miała ochoty na zbyt dogłębne obmacanie osoby, którą podejrzewała o byt sobie podobny. Unikała mężczyzn w swoim fachu.
— W porządku — mruknęła. — A teraz siadaj i gadaj, co tu robisz.
Mężczyzna usiadł na jednym z czterech drewnianych krzeseł. Wyprostował się i spojrzał na nóż w ręce młodej kobiety, siadającej naprzeciwko. Ludzie stali się tacy brutalni. Kiedyś byli inni, lepsi. Może nie grzeszyli potulnością, lubowali się w bitwach… ale przynajmniej się modlili!
Doskonale wiedział, że łatwo nie będzie, ale, na Boga, żeby zaraz grozić mu nożem? Przecież powiedział kim jest. Czy ludzie już nie wierzą w anioły?
— Wierzysz w Boga? — zapytał po dłuższej chwili milczenia, uważnie przyglądając się brunetce.
— Co to ma do rzeczy? — Uniosła brwi. — Wiesz kim jestem? Czym się zajmuję?
— Ma, odkąd Gabriel oddał ci swoją Łaskę. W zasadzie zawsze miało, Aviviel. — Westchnął, siadając nieco wygodniej.
— Gabriel, Łaska, Aviviel… Co wy z tym wszystkim?! I nie mam na imię Aviviel, jasne? — warknęła, po raz kolejny potrząsając nożem.
— Tak? Jak zatem masz na imię? — Uniósł jedną brew.
Otworzyła usta, próbując odpowiedzieć na zadane pytanie, ale wydała z siebie jedynie dziwny, nieartykułowany dźwięk. Jak mogła nie pamiętać swojego nazwiska? Sytuacja przestała przypominać scenę z pornosa, tym razem można by przyrównać ją do głupiutkiej komedii o zabarwieniu fantastycznym błędnie uznawaną za horror.
Upuściła nóż, który z brzdękiem uderzył w stół. Przed jej oczami przepłynęły wspomnienia o bezimiennych ludziach bez twarzy. Nie rozumiała. To nie było normalne. Ktoś ukradł jej pamięć! Przynajmniej częściowo.
— Tak myślałem…

***

— Że niby mam być jakimś aniołem?! — wrzasnęła, gdy Egibiel zakończył swój wywód. — Słuchaj, lubię swoje życie. W porządku, nie jest idealne, ale naprawdę je lubię! — Wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. Niestety, dało to mierny efekt. — Do tego nie pamiętam twarzy, nazwisk, a nawet rodzinnego miasta! Och, zapomniałabym. Swojego imienia również nie pamiętam! — prychnęła.
Anioł odetchnął ciężko, przeklinając przyjęcie „misji”. Mógł się nie zgodzić? Jasne, że mógł! Razjel byłby zły, ale on sam miałby przynajmniej spokój. Siedziałby w swoim pałacu, doglądał ogrodów, przyjmował gości, a ktoś inny zajmowałby się tą wyjątkowo niecnotliwą kobietą.
Słońce dopiero wstawało, na zewnątrz, jak i w mieszkaniu, panowała cisza. Wieża od dawna nie wydawała z siebie żadnych dźwięków, a Aviviel, która w końcu, po wielu trudach, przyjęła swoje nowe imię, od dwóch godzin nosiła fioletowy szlafrok z zielonym kotkiem na plecach. W prawej dłoni trzymała czerwony kubek z kawą, a lewą coraz mocniej zaciskała w pieść. Zacięta mina nie wskazywała na chęć zawarcia jakiejkolwiek ugody czy współpracy. Szarymi oczami, gdyby to tylko było możliwe, najprawdopodobniej ciskałaby gromy. Ktoś zachwiał jej spokój i tryb życia, zresztą podobnie jak Egibielowi. Różnica polegała jedynie na tym, że ona nie zamierzała tak łatwo dać za wygraną.
— Nie jesteś aniołem… — zaczął niepewnie szatyn. — Otrzymałaś Łaskę od Archanioła Gabriela.
— Och, w takim razie jestem archaniołem? Zajebiście! — Przewróciła oczami i upiła łyk kawy, po czym odstawiła kubek na szklany stolik. — Mam skrzydełka? Mogę latać?
— Nie jesteś archaniołem. Jesteś człowiekiem z Łaską — szepnął, opadając z sił.
— Półanioł? Cudownie, zawsze o tym marzyłam! — Splotła ręce na piersi. — Wiesz, mam pomysł! Pójdę spać, a gdy się obudzę ciebie — podkreśliła, wskazując palcem na anioła — ma tu nie być.
Egibiel milczał. Nie zatrzymywał nowej podopiecznej, wręcz przeciwnie — chciał, żeby jak najszybciej poszła spać. Opryskliwa natura nowej właścicielki Łaski Gabriela nie wróżyła nic dobrego. Nie chciał jej skreślać już na początku ich znajomości, ale jakoś nie potrafił oprzeć się stwierdzeniu, że zrobiłaby furorę w Piekle.
Brunetka znikła za hebanowymi drzwiami, zostawiając młodego anioła w spokoju. Oczekiwał tej chwili, odkąd wyszła z łazienki. Przeszedł do aneksu kuchennego i przezornie schował wszystkie noże, żeby przypadkiem nie wpadła na genialny pomysł sprawdzania, czy jest nieśmiertelna. Teoretycznie nic jej nie groziło ze strony zwykłej, naostrzonej stali, ale przy takim temperamencie sytuacja mogłaby okazać się nie do zniesienia. Co jeśli zechce, żeby sąsiad przebił ją na wylot?
Ojcze, czemuś mnie tak pokarał? — zapytał w myślach, unosząc głowę ku górze. Przecież dobrze sprawowałem swoje obowiązki. Starałem się, byłem miły i pomocny dla innych aniołów. Błagam chociaż o pomoc z odnalezieniem jej Stróża... Ojcze, daj mi siłę!
Stanął przy oknie i splótł ręce na wysokości klatki piersiowej. Bez wyraźnego zainteresowania przyglądał się rozbudzającej okolicy. Westchnął ciężko na myśl o misji od Razjela. Mimo niechęci obiecał, że skupi się na pozytywnych aspektach zadania. Ale nie mógł. Ponoć pierwsze wrażenie zwykle bywa mylne, jednak coś szeptało mu do ucha mało słodkie stwierdzenie „nie tym razem”.
Poprawił marynarkę, nie potrafił przyzwyczaić się do ziemskich ubrań. Ciągle albo coś uwierało, albo gryzło. W dodatku bielizna piła w krocze — nic przyjemnego. Nie życzył takiego stroju żadnemu ze swych braci, a oddałby skrzydła za starą szatę.
Rozejrzał się wokół, szukając informacji o nowej podopiecznej. Przejrzał książki i płyty, zerknął na śmieci leżące na dywanie, obejrzał nawet zdjęcia w antyramach wiszących nad sofą…

***

Razjel przystanął przy jednym z rozłożystych drzew Edenu. Uwielbiał przychodzić do tego miejsca. Było cudowne i jedyne w swoim rodzaju. Żaden ziemski skrawek nie dorównywał jego urokowi. Pamiętał, gdy powstawał, kiedy Ojciec nakazał aniołom sadzenie drzew, pielęgnowanie roślin, dbanie o zwierzęta. Mimo że dla każdego człowieka Ogród wyglądał inaczej, on i jego bracia widzieli go tak samo. Zawsze był nieskazitelny.
Pamiętał, gdy pojawili się w nim pierwszy ludzie. Adam i Ewa — tacy idealni. Opiekowali się zwierzętami, doglądali roślin. Żyli, radując Boga. Pamiętał, gdy do ogrodu zakradł się jego starszy brat — Lucyfer — pod postacią węża. Skusił Ewę, która następnie skusiła Adama. Pamiętał wypędzenie z Raju. Pamiętał gniew Boga, który dziś uważał za część Jego planu.
— Witaj Razjelu. — Usłyszał za plecami.
— Witaj, Michaelu. — Ukłonił się nisko. — Wzywałeś mnie. Nie rozumiem tylko dlaczego tutaj?
Michała uznawano za najpiękniejszego i najpotężniejszego anioła — jego imię oznaczało „Któż jak Bóg?”. Ogromne skrzydła, mimo że na pozór białe, mieniły się setką barw. Nigdy nie rozstawał się ze swym słynnym mieczem, który dodawał mu niesamowitej powagi i był najbardziej śmiercionośną bronią, jaką świat mógł sobie wyobrazić. Zwykł chodzić w lekkiej, skórzanej zbroi, a jasne blond włosy nosił związane, wypuszczając z przodu dwa długie kosmyki. Rzadko się uśmiechał.
— Pamiętasz początki tego miejsca, Aniele Boskich Tajemnic — rzekł po długiej chwili milczenia. — Wiesz o wszystkim, co dzieje się w Pałacu.
— Owszem, Michale, ale do czego zmierzasz?
— Mamy problemy, Razjelu. Potężne problemy. Odkąd umarł Gabriel, wszystko stanęło na głowie, ale myślę, że to już wiesz.
— Domyślałem się tego — pokiwał głową.
— Ojciec milczy, nie wiemy co robić. Przyszło mi stać się głową całego Nieba — szepnął, gładząc pień drzewa.
— Od zawsze stałeś na czele archaniołów. Podołałeś temu zadaniu, od zawsze zajmowałeś się Niebem.
Archanioł uśmiechnął się blado i ponownie pogładził korę. Delikatny wiatr odgarnął z jego twarzy dwa kosmyki włosów, doszczętnie odsłaniając zmartwienie. Na czole pojawiły się pogłębiające zmarszczki, a kiedy spojrzał w oczy Razjela, ten odruchowo opuścił wzrok, wyczuwając w starszym bracie ogromną nutę goryczy.
— Dotychczas dostawałem wskazówki… Wiedziałem, że nie jestem sam — westchnął.
— A teraz jesteś? — Anioł Boskich Tajemnic zbliżył się o krok, uważnie przyglądając Michałowi. — Twierdzisz, że Bóg nas opuścił?
— Nie wiem, Razjelu, ale na pewno się nie odzywa i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić… — Przetarł twarz dłonią.
Zamilkli. Wokół nastała cisza, jakby ktoś nałożył na nich szklany klosz. Wiatr nie odważył się zawiać, a żadne z rajskich owadów ani myślało pojawić się w okolicy dwóch skrzydlatych. Nawet Eden zdał się poszarzeć od niechętnych, anielskich min.
Razjel rzadko widywał się z Michałem. Ten drugi nigdy nie miał dla niego czasu, usprawiedliwiając się pieczą nad Niebem. Zwykle, w razie potrzeby, wysyłał do niego posłańca z Chóru Cnót, choć inni archaniołowie samodzielnie załatwiali z nim sprawy. Michał od zawsze był w pewnym stopniu niedostępny dla aniołów. Niemal od zawsze spędzał czas jedynie z pozostałą szóstką, pomagającą mu w zarządzaniu Niebem. Podporę w ciężkich chwilach widział prawie wyłącznie w Gabrielu, co w pełni tłumaczyło jego załamanie po śmierci brata.
W Niebie rzadko wybuchały wrzawy doprowadzające Michała do zwątpienia, a pozostałe anioły do konsternacji. Zawsze poukładane, gotowe do pomocy, stały się roztrzepane i zagubione. Wszystko przez jedną wieść, która szybko okazała się głównym tematem ich rozmów.
Michał wrócił spojrzeniem do młodszego brata. Wiedział, że jego podejrzenia nie są przyjemne dla żadnego anioła, ale musiał podzielić się z kimś swoimi spostrzeżeniami. Zwykle o tego typu sprawach rozmawiał z Gabrielem…
— Chciałbym ci coś pokazać. To ważne — szepnął, wysypując na dłoń zawartość niewielkiego, zamszowego woreczka. — Widzisz te uschnięte liście?
— Nie rozumiem, czemu suszysz liście drzew Edenu? — Zmarszczył brwi.
— Nie ja je ususzyłem… Znalazłem je w takiej postaci. A to na drzewie, a to na ziemi. — Posmutniał, gładząc znaleziska drugą dłonią.
— Chcesz powiedzieć, że Eden…
— Tak, Eden umiera, bracie.


***

Dochodziło południe. Słońce za oknem bez pardonu wdzierało się do niedużej sypialni. Brunetka, która przy okazji uważała się za jej właścicielkę, niechętnie otworzyła nieco podkrążone oczy. Tradycyjnie uraczyła świat wiązanką wyszukanych przekleństw, mających na celu „zgaszenie słońca”. Kiedy zrozumiała, że uparta gwiazda ani myśli zniknąć z nieboskłonu, skopała kołdrę i, przecierając twarz, zmieniła pozycję na „względnie siedzącą”. Przeciągnęła się dwukrotnie, wymasowała kark i z niemałym trudem wstała z łóżka. Kątem oka zerknęła na zegarek, który stanął o drugiej dwadzieścia pięć i nie zwlekając, wyszła z sypialni.
Pierwsza myśl, która pojawiła się w jej głowie zaraz po siarczystej wiązance i mrukniętym „gdzie są, kurwa, moje bambosze?!”, przypomniała o potrzebie wypicia mocnej kawy i stanięcia pod strumieniem letniej wody. Wahała się nad kolejnością czynności, jednak potknięcie o zdjęte zeszłej nocy spodnie, nieco ją otrzeźwiło. Niezbyt mocno, tak umiarkowanie, żeby mogła stwierdzić, że najpierw należy zrobić porządek z porozrzucanymi ubraniami.
Nie myśląc dłużej, bo wymagało to sporego wysiłku, zabrała się do uprzątnięcia rzeczy, które pechowo zagradzały jej drogę. Rzuciła je w kąt, obiecując sobie, że później się nimi zajmie. Kolejnym punktem na liście była poranna kawa, połączona z niedużym śniadaniem. Prysznic zostawiła sobie na koniec.
Kiedy doczłapała do aneksu kuchennego, ze zmęczeniem na twarzy (i zimnymi stopami), zauważyła brak noży w szufladzie na sztućce. Włączyła ekspres i przetarła zaspane oczy. W zlewie również ich nie było… Właściwie niczego w nim nie było.
Oprzytomniała niemal natychmiast. Takie rzeczy w jej mieszaniu nie miewały miejsca. Sprawa wyglądała zbyt podejrzanie, coś było nie tak i żadne rozsądne wytłumaczenie nie potrafiło tego zanegować, a przeczucie wręcz krzyczało, by znalazła pistolet i przeszukała ciemniejsze kąty.
Tylko co, u licha, stało się z pistoletem?!
— Dzień dobry, Aviviel.
Złapała za pierwszą większą łyżkę, odwróciła się i cisnęła w stronę źródła dźwięku. Nie trafiła, cel się uchylił.
— Uhm… Czyli to nie był sen? — westchnęła, przecierając twarz dłonią. — Ewentualnie wciąż jestem na haju.
Szatyn wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc co powinien odpowiedzieć. Nikt przecież nie nauczył go, jak reagować w przypadku, gdy podopieczna uważa swojego Stróża za wytwór znarkotyzowanej wyobraźni. Nikt również nie wspominał, że jego podopieczna ćpa, a odkąd znalazł na podłodze woreczek z niewielką ilością białego proszku, zwątpił, by było inaczej.
Kobieta, widząc niemrawe zachowanie nieproszonego gościa, przewróciła zaspanymi oczami i nalała kawy do czerwonego kubka. Upiła dwa łyki i ponownie spojrzała na anioła.
— Masz na imię Egibiel, tak? — Kiwnął głową. — Może i pamięć nieraz mnie zawodzi, ale, o ile się nie mylę, w co wątpię, to miałeś się wynieść z mojego mieszkania.
— Nie mogę! Jestem twoim opiekunem, muszę się tobą zająć! — zaoponował natychmiastowo, robiąc krok w przód.
Mrużąc oczy, upiła kolejny łyk.
— Hm, dlatego sprzątnąłeś wszystkie noże? Stary, naprawdę lubię swoje życie, nawet jeśli wpadają do niego takie barany jak ty.
— Jestem aniołem — mruknął. — Nie chciałem, żebyś sprawdzała, czy jesteś nieśmiertelna.
— O, a jestem? — Uniosła brwi. — Hm, nie chcę sprawdzać, ale na to wychodzi, że nic mi nie grozi, a ty nie musisz się mną zajmować. No, teraz możesz sobie iść. — Wskazała ręką drzwi. — Chyba że wolisz zniknąć. Zaraz wychodzę, a nie zamierzam…
— Idę z tobą!
— Nie, idę sama. — Odłożyła kubek z kawą.
— Gabriel oddał ci swoją Łaskę. Nie wzbudza to w tobie żadnych emocji?
— Hm, żadnych szczególnych. — Ziewnęła.
— A to, że nie pamiętasz swojego imienia, nazwisk znajomych ci ludzi, ich twarzy?
— Niech pomyślę… Ach, tak! Wściekłość — fuknęła i poszła do łazienki.

______________________________
Mordowane przeszło miesiąc. Zbetowane ostatniej nocy, więc jeśli ktoś coś znajdzie — będę wdzięczna. Robiłam wszystko, żeby wyrobić się z nim do swych urodzin i jest, udało się! Z tej okazji zrobiłam również nowy szablon.

Ogłoszenia parafialne:
Nie powiadamiam o nowych rozdziałach i prosiłabym o niepowiadamianie o nowościach na blogach. Czytam Wasze opowiadania, choć obecnie mam małe zaległości spowodowane brakiem czasu, ale nie widzę sensu powiadomień na Bloggerze, skoro jest opcja „Obserwuj”. Zatem wszystkich moich czytelników (jak ładnie to brzmi ^^) namawiam do „dołączenia do witryny”.
Posiadam Twittera i postanowiłam się nim podzielić. Gdyby ktoś był zainteresowany, kieruję do Kontaktu.
Dziękuję Czarolli, że niszczy ze mną ludzi! Hje, hje, hje. I dziękuję, że jest moim beta-masta!


Pozdrawiam serdecznie!

sobota, 2 czerwca 2012

01. Nigdy więcej pomocy bliźnim


W czasie ziemskiego, ludzkiego życia nie ma dwóch takich samych dni. Nigdy drugi raz nie staniemy w tym samym miejscu, w ten sam sposób i w tych samych okolicznościach. Każda sytuacja jest inna, choć przez pryzmat rutyny ciężko nam ją zauważyć. Nieraz, żeby się z niej ocknąć, potrzeba nam postawienia do pionu…
Niechlujny, czarny płaszcz, uwolniony spod ograniczeń guzików, przypominał potarganą wiatrem pelerynę. Stopy, w wygodnym obuwiu, stawiały równe kroki, nie próbując omijać mniejszych kałuż. Ich właścicielka zdecydowanie nie myślała o zamoczeniu stóp. Nieduża klamra od jej pasa niemrawo połyskiwała w blasku księżyca, który był jedynym oświetleniem ciemnej uliczki Nowego Jorku.
Musiała odpocząć. Liczyła na zapomnienie paru scen, które kłębiły się w jej głowie. Wiedziała, że jeśli nie znajdzie wytchnienia, znowu nie będzie mogła zasnąć. Mówi się, że „ludzie nie powinni przynosić pracy do domu”. No, dobrze, ale co jeśli taki ktoś nie jest pewny, czy ktokolwiek mógłby nazwać go człowiekiem? Poza tym, ciężko zapomnieć o pracy, kiedy nie przestrzega się zasady „żyj i daj żyć innym”.
Ciemne włosy delikatnie szarpał chłodny podmuch wiosennego wiatru. Zawsze przynosiło to jakieś ukojenie, kiedy w kieszeni brak białego proszku albo choćby tabletki.
Wpakowała się w narkotyki już dawno temu, kiedy jako smarkula postanowiła udawać imprezowicza wzorem starszych kolegów. Co młode, to głupie, a ona nie zamierzała wyróżniać się na tle swych rówieśników. Jako czternasto- albo piętnastolatka (sama nie była pewna, kiedy to się zaczęło) po raz pierwszy spróbowała grzybków, które to ponoć dla amerykańskiej młodzieży robiły za relaks po ciężkim dniu. No, dobrze, miękkie narkotyki nie robią zbyt dużej krzywdy, ale dlaczego miałaby na nich poprzestać? Eksperymentowała, nie zdała do następnej klasy, a mając osiemnaście lat uciekła z domu. Ot, historia jakich wiele.
Z bladym uśmiechem dotknęła rękojeści pistoletu, wetkniętego za tył spodni. To nie przypadek, że narkomanka, która postanowiła zawitać do Nowego Jorku, zarabia spluwą, a nie ciałem.
Do wielkiego miasta trafiła, będąc na głodzie. Wsiadła w pierwszy lepszy autobus do wybranego wcześniej miejsca. Ważne, żeby była tabliczka „New York”, więcej nie potrzebowała. Chciała zdobyć trochę proszku. Błądziła po ciemnych ulicach, szukała, ale każdy chciał od niej pieniędzy. Nie proponowali nawet seksu — wyglądała zbyt koszmarnie. Właściwie przypominała dziewczynkę z Ringu ubraną w dżinsy i materiałową, lekko podartą kurtkę. Niestety, przytrafił się amator narkomanek na głodzie. Chciał wziąć ją siłą, ale popełnił błąd i właśnie od tego wszystko się zaczęło.
Facet miał pistolet za paskiem, a ona, latorośl człowieka miłującego myślistwo, który na siłę chciał przelać w córkę swą pasję, wiedziała do czego służy broń. Miała szczęście, że magazynek był pełny. Mimo bólu i mdłości, kiedy mężczyzna zaczął się do niej dobierać, wyciągnęła kaburę i wymierzyła. Nie zrobiło to na nim wrażenia i tym sposobem popełnił ostatni błąd w swoim życiu.
Nie pamiętała dokładnie jak to się stało, ale, nim zemdlała, zajęli się nią dziwni ludzie. Od tego czasu mogła liczyć i na ochronę, i na narkotyki, a gdy działo się z nią bardzo źle — na odtruwanie. Co dawała w zamian? Duszę na zmarnowanie. Przeszkolili ją i w ten sposób została „gościem od brudnej roboty” w nieco za dużym płaszczu, pod którym, w razie potrzeby, skrzętnie ukrywała kaburę.
Usuwała z Nowego Jorku ludzi, którzy byli niewygodni dla jej pracodawców. Starcy, młodzi mężczyźni, ojcowie odprowadzający dzieci do szkoły. Na początku tego cyrku sprawy były proste i dostawała je stosunkowo rzadko. Niestety, wszystko się zmieniło, od kiedy nauki ojca stały się jej tak bliskie, jak nigdy dotąd. Ludzi traktowała jak zwierzynę, a wszystko dzięki siwiejącemu mężczyźnie, który miał zbyt duże ambicje względem córki. Smutna szansa.
Oparła się o chłodną, chropowatą ścianę starej kamienicy. W normalnych warunkach brzydziłby ją dotyk obskurnej powierzchni, ale tym razem potrzebowała spokoju, a nie luksusów, które oferowano jej po dobrze wykonanej robocie. Szum samochodów z pobliskiej ulicy tłumił nieprzyjemne dźwięki kołaczące się w głowie. Przymknęła oczy, starając się nie myśleć ani o krwi, której tym razem było zbyt wiele, ani o narkotykach. Powoli przywracała spokój.
Nagły huk rozniósł się po najbliższych uliczkach. Dźwięk był na tyle głośny, że równowaga, nieco płocha, gdyby miała nogi, przekroczyłaby już zakręt. Brunetka już wiedziała, że o zdrowym śnie może sobie pomarzyć. Zaklęła w myślach.
Zacisnęła wargi, kiedy do głosu doszła irytacja. Nie miała ochoty na używanie broni, ale z drugiej strony… Nie nazywano ją mianem dobrego człowieka. Jedna ofiara więcej czy mniej… W końcu mogłaby zrobić coś dobrego. Raz na jakiś czas można.
Kolejny huk, tym razem wyraźniejszy.
Wzięła głęboki wdech. Wyjęła zza paska połyskujący pistolet. Przymknęła oczy, nasłuchując tak, jak uczył ją ojciec — zdała się na zmysły. Kiedy otworzyła oczy, skierowała twarz w stronę kolejnego odgłosu. Nie spieszyła się, ojciec zawsze mawiał, że pośpiech jest zgubny, kiedy w grę wchodzi płochliwa zwierzyna. Mierziło ją, gdy przyrównywała ludzi do zwierząt, ale patrząc po niektórych, ciężko nazywać ich inaczej.
Oparła się o ścianę obok ciemnego zaułka. Tym razem huk niósł za sobą błysk światła.
Co do cholery? — pomyślała, marszcząc brwi. W tym momencie dopadły ją potężne wątpliwości odnośnie pomocy bliźniemu. Petardy wydają inne dźwięki, więc spokojnie mogła je wykreślić z listy prawdopodobnej broni nieznajomych. Race? Nie, to na pewno nie — zbyt krótki błysk i nic nie leciało ani w górę, ani w bok. Nowy rodzaj broni? Atak prądem? Na filmach coś takiego zawsze brzęczy, więc raczej też odpada. W efekcie nie pozostało jej nic innego, jak sprawdzić to empirycznie.
Wzięła głęboki wdech i wyciągnęła broń przed siebie. Na moment przymknęła powieki, a gdy znów je otworzyła, wyskakiwała z impetem zza ściany.
— Zostaw go! — krzyknęła, ironizując w myślach swoje bohaterskie podejście. Gdyby usłyszała te słowa z ust jakiegoś Brada Pitta, oglądając film sensacyjny, z pewnością zakwalifikowała go do klasy B albo C, mając podobny ubaw jak przy oglądaniu Zmierzchu.
Nagle zrobiło się dziwnie jasno, mlecznie. Mimo lekkiego zamroczenia zdołała dość wyraźnie dostrzec dwie sylwetki — stojącego, krótkowłosego rudzielca i kędzierzawego bruneta, który leżał bezwładnie, podpierając się o ścianę. Zakręciło jej się w głowie, ale nie poddała się tak szybko. Potrząsnęła głową, przymknęła na chwilę oczy i wzięła kolejny głęboki wdech. Spojrzeli na nią dopiero po chwili. Wzdrygnęła się na widok oczu ewidentnego oprawcy. Wyglądały, jakby mieszkała w nich czeluść.
Strzeliła kilkukrotnie w dziwacznego faceta, na co wyszczerzył białe zębiska. Nie odrzuciło go. Z teoretycznych dziur nie popłynęła krew. Miał kamizelkę kuloodporną, czy jak!?
— Sztylet — wychrypiał ten na dole, wskazując ręką połyskujący przedmiot pod jej nogami.
Sceptycznie spojrzała na dziwną broń z pofalowanym ostrzem. Przerażający człowiek zwrócił się do niej przodem, obleśnie oblizując usta. To stawało się coraz dziwniejsze.
— Sztylet! — ponownie zachrypiał kędzierzawy, na co oprawca wyciągnął dłoń z czymś na kształt noża o błękitnym połysku, którą powoli przekręcił w poprzek, aż jego ofiara wydała z siebie stłumiony okrzyk.
Chwyciła lśniącą broń. Nie, to nic nie da, mruknęła w myślach. Przecież to tylko mały nożyk. Dziwny nożyk. Mały, dziwny nożyk…
Darując sobie kontemplacje na temat sztyletu, bez wahania wymierzyła w stronę rudzielca. Wyprostowała się lekko i, świadoma o istotnego znaczenia każdej sekundy, skupiła wzrok na klatce piersiowej celu. Z determinacją ponownie nacisnęła na spust. Raz. Drugi. Trzeci. Nie zamierzała chybić.
Tym razem lekko go odrzuciło, ale mimo to wciąż stał na nogach. To było nie do pomyślenia! Wpakowała w niego w sumie jakieś sześć nabojów! Nawet gdyby miał kamizelkę kuloodporną, powinno go zdrowo zamroczyć. Wystrzeliła jeszcze dwie, zdając sobie sprawę, że były ostatnie w magazynku. Zaklęła.
Rudzielec spojrzał na miejsca, w których zagnieździły się kule. Prychnął i przekrzywiając głowę, znów spojrzał na brunetkę. Wykrzywił usta w mrożącym krew w żyłach uśmiechu. Naboje, dotychczas znajdujące się w jego klatce piersiowej, z brzękiem upadły na beton. Kopnął jeden z nich z pewną dozą rozbawienia. Zaśmiał się i wrócił do swej ofiary. Brunet zaczął broczyć krwią z ust i nosa. Nie wyglądało to dobrze.
— Szty… — zacharczał, krztusząc się krwią.
Cholera, w co ja się wpakowałam, jęknęła w myślach, odrzucając pistolet. Samarytanka pieprzona. Nigdy więcej pomocy bliźnim. Nigdy.
Drżącą dłonią wyciągnęła przed siebie połyskujące narzędzie. Przełknęła lepką ślinę i przeklinając, by to zadziałało, z krzykiem pobiegła w stronę oprawcy. Adrenalina dała jej potężną siłę. Nie była pewna czy to strach o życie swoje, czy biednego mężczyzny. Po egoistycznym stwierdzeniu, że jednak o swoje, przestała myśleć — działała. Czas płynął jakby wolniej. Wzięła duży zamach, a bagatelizujący ją rudzielec nawet nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Wbiła sztylet w jego ciało. Weszło jak w masło. Nie zastanawiając się, szybko puściła broń i zrobiła krok w tył.
Niebieskawe światło wydobyło się z miejsca, w którym utkwiło ostrze. Znaki na rękojeści stały się wyjątkowo wyraźne. Zaczęły wirować wokół napastnika. Coraz szybciej i szybciej. Światło stawało się coraz jaśniejsze. On zaczął krzyczeć. Nieludzko, zwierzęco, okrutnie. Znaki wciąż wirowały. Jeszcze szybciej i szybciej. Było ich więcej — niemal zakrywały całe ciało.
Brunetka zasłoniła twarz dłonią. Nie myślała. Nie chciała myśleć. Jeszcze nie teraz.
Rudzielec rozłożył ręce. Skierował głowę ku górze. Wciąż krzyczał. Coraz głośniej, coraz bardziej nie do zniesienia…
…I zniknął w niebieskim błysku.
Nawet nie zauważyła, kiedy upadła. Wszystko potoczyło się tak szybko. W głowie pulsował dziwny, ćmiący ból. Wciąż przymykała powieki. Nie była pewna co przed chwilą się wydarzyło, choć każda komórka jej ciała wręczy krzyczała, że coś, co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca na ziemskim padole.
Chwiejnie stanęła na dwóch nogach. Jak przez mgłę przypomniała sobie o leżącym pod ścianą, zakrwawionym mężczyźnie. Spojrzała na niego. Nie wyglądał dobrze, a na pewno nie przypominał osoby, która miałaby przeżyć bez szybkiego przewiezienia do szpitala. Mogłaby przekląć brak samochodu i telefonu, który został w mieszkaniu, ale nie było na to czasu.
Z lekkim trudem doszła do mężczyzny. Kucnęła przy nim, krzywiąc się na widok krwi. Było jej zdecydowanie za dużo, jak na krew osoby, która nie miała zginąć z rąk młodej kobiety. Wiedziała, że biedak umrze i mimo egoizmu poczuła ukłucie żalu i współczucia.
— Wszystko będzie dobrze, zobaczysz — skłamała, kładąc dłoń na jego ręce. — Jak masz na imię?
— Gabriel — szepnął, przymykając oczy. — Jesteś moim ratunkiem — zacharczał.
Skrzywiła się mocniej niż dotychczas. Facet zaraz umrze na jej rękach, a ona jest jego ratunkiem… Zajebiście.
— Chciałbym — zakaszlał — coś ci ofiarować, tylko — wziął głęboki wdech — musisz się zgodzić. — Wypluł trochę krwi.
— Ja? Nie masz rodziny, krewnych? Słuchaj, chętnie ich odnajdę i im przekażę! — zaparła się.
— Mam… Ale to za późno. Musisz to przyjąć ty.
— Stary, ja… No, dobrze. Przyjmuję. — Wyciągnęła dłoń, w końcu nie wypada odmawiać konającemu. — Co to jest?
— Łaska.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy i wpatrzył się w kobietę fosforyzująco błękitnymi tęczówkami. Bez ostrzeżenia położył zakrwawioną dłoń na jej głowie.
— Przyjmujesz Łaskę — wyszeptał, a następnie zaczął mamrotać coś dziwnym językiem.
Osłupiała brunetka nie była w stanie zaprotestować. Jedynie otworzyła usta ni to ze zdziwienia, ni to na znak niemego protestu. Zbyt wiele jak na jedną noc.
Wiatr mocniej zawiał, a wokół znowu zrobiło się dziwnie jasno. Mężczyzna, który dotychczas leżał, podniósł się na równe nogi, a z jego białej szaty, jak i twarzy, zniknęły jakiekolwiek oznaki bójki. Wyglądał na potężnego, jednak wszystko przybrało na mistyce dopiero, gdy po jego bokach pojawiła się mgła z której wyłoniły się ogromne, kremowe skrzydła. Emanował nieziemskim blaskiem. Nie był człowiekiem, przypominał anioła.
Chyba mam zwidy na głodzie, przeszło jej krótko przez myśl, kiedy coś dziwnego przeszyło ją na wskroś. Fala dziwnego bólu rozlała się po ciele, uderzając w każdą komórkę ciała. Jęknęłaby, gdyby miała siłę, ale ta ulotniła się wraz z pojawieniem skrzydeł. Nie była pewna czy to szok, czy dziwne działanie mężczyzny. Czuła, że nie jest w stanie ruszyć najmniejszym palcem, a to nigdy nie oznacza niczego dobrego.
Oczy Gabriela zastąpiło ostre, białe światło, a kobietę ponownie przeszyła dużo mocniejsza fala bólu. Wszystko działo się tak szybko, nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła krzyczeć. Czuła jak coś rozsadza wszystkie komórki jej ciała. Również te, o których nie miała bladego pojęcia, poczuły nagłą ochotę wyrwania się ze swojego układu.
I nagle wszystko ustało.
Brunetka zamknęła oczy i twardo upadła na bok. Dyszała, nie bardzo orientując się w sytuacji. Niepewnie otworzyła powieki i z trudem spojrzała w przód na ścianę kamienicy. Gabriel znów tam leżał — tak samo pobity jak wcześniej.
— Cholerny głód — mruknęła, wątpiąc w prawdziwość ostatniego wydarzenia.
— To nie głód — szepnął mężczyzna. — Nie jesteś już człowiekiem… A przynajmniej nie do końca — wydukał pompatycznie, na co uniosła brwi.
— Stary, właśnie miałam atak, więc…
— Masz na imię Aviviel, a ja… — szepnął, zamykając oczy.
— Ej, stary! Nie umieraj! — jęknęła, jednak było już za późno. — Cholera.

***
Stukot szybkich kroków, niesiony przez echo marmurowego korytarza, docierał do najciemniejszych pałacowych zakamarków. Żadnemu z mieszkańców nie uszło nadzwyczajne poruszenie wśród aniołów służebnych. W końcu od dawna nie było tu tak napiętej atmosfery, nie wspominając o nagłej wizycie dotychczas zapowiadanego anioła wyższej rangi. Wszyscy doskonale czuli napięcie w powietrzu, które, nie bacząc na ową rangę, udzielały się każdej istocie. Jedni podejrzewali kłopoty z Dołem, inni węszyli spiski w wewnętrznej polityce Niebieskich, a niektórzy twierdzili, że niespodziewana wizyta jest efektem kłopotów na Ziemi. A co jeśliby połączyć wszystkie tezy i stworzyć z nich jedną?
Kroki ucichły wraz z zatrzymaniem się czarnowłosego anioła o kruczych skrzydłach, odzianego w fioletową szatę. Nie próbując ukryć niezadowolenia, oczekiwał zaufanego skrzydlatego niższej rangi, który tym razem miał zostać jego bezpośrednim podwładnym. Z lekki wyrzutem spojrzał na ogromne, hebanowe drzwi, z których lada moment powinien wyjść wybraniec.
Wiedział, że dobrze zdecydował. Nie bez powodu nazywano go Aniołem lub Panem Tajemnic. Nie mniej jednak denerwowało go zamieszanie w Niebie, a zwłaszcza poruszenie wśród archaniołów. Rozumiał ich częściowe zagubienie, ale też nie znosił, gdy przez jego znajomość Boskich sekretów pokładali w nim tak wielkie nadzieje i obciążali zbyt dużą odpowiedzialnością. Zwłaszcza Michał, Gabriel i Uriel wzywali go, gdy tylko napotkali na kłopoty. Tak, jakby sami nie byli w stanie sobie z nimi poradzić. Przecież to oni są archaniołami, a nie on! Chociaż przez ostatnie wydarzenia wyczuwał rychły awans…
— Tylko czy mam się z czego cieszyć — westchnął, wypatrując anioła.
Drzwi otworzyły się, a w progu stanął skrzydlaty skąpany w jasnym blasku. Pokłonił się kilkukrotnie, pamiętając o zasadach dobrego wychowania i podszedł do oczekującego go anioła. Wiedział, że się spóźnił, ale to na jego głowie był cały pałac i to on miał poważne obowiązki względem mieszkających czy przebywających w nim skrzydlatych.
— Witaj, Razjelu! Nie spodziewaliśmy się twej wizyty. Czemu ją zawdzięczamy? — Pokłonił się raz jeszcze.
— Widać nie dotarły do ciebie najświeższe wieści o Gabrielu — mruknął Pan Tajemnic. — Możemy przejść do Komnaty Czterech Słońc?
— Niepokoi mnie twoja mina, przyjacielu, ale chodźmy. — Wskazał jedne z niewielu drzwi, a następnie poprawił rozsypujące się wiązanie długich, brązowych włosów.
Weszli do sporego, jasnego pomieszczenia. Pod sufitem powolnie krążyły cztery, małe słońca — żółte, czerwone, zielone i błękitne. Na marmurowej podłodze, częściowo zakrytej bordowym dywanem i złotych zdobieniach, stał nieduży hebanowy stół i cztery krzesła o wygodnym obiciu. Ściany pokryto ciemnym drewnem z licznymi zdobieniami w rogach. Gdzieniegdzie wisiały obrazy skrzydlatych, a w kątach stały ich wyrzeźbione podobizny.
Razjel lubił to miejsce. Uważał je za pewnego rodzaju majstersztyk. Żałował, że nie mógł przebywać w nim tak długo jak naprawdę chciał. Szkoda, że niedługo będzie jeszcze krócej.
Usiedli naprzeciwko siebie. Szatyn niepewnie spojrzał na swego gościa, którego wyraz twarzy stawał się coraz bardziej niepokojący.
— Czy życzysz sobie czegoś, Razjelu? — zaczął Egibiel, nerwowo poprawiając białą szatę. — Razjelu? — powtórzył, nie doczekawszy się odpowiedzi.
— Hm? Ach, tak… — Rozsiadł się nieco zbyt wygodnie jak na anioła o tak wysokiej randze. —Znaczy, dziękuję. Niczego mi nie potrzeba. Chociaż… Egibielu, zlituj się i daruj sobie ten pompatyczny ton. Mam go pod dostatkiem na spotkaniach z archaniołami. — Wzdrygnął się.
— No, dobrze. — Chrząknął młody anioł, nie bardzo wiedząc, co zrobić z rękoma. — Przejdźmy więc do rzeczy. Co się dzieje, bo tym razem nie przybyłeś dla własnych przyjemności? — zapytał wprost. Chciał jak najszybciej dojść do sedna sprawy i dowiedzieć się jaka jest w niej jego rola. — Wspomniałeś o Gabrielu. Znowu wygnano go z Nieba?
Razjel z roztargnieniem spojrzał na młodszego anioła. Istotnie chciał, żeby to była tak błaha sprawa jak wygnanie. Możliwe, że kolejna banicja mocno wzburzyłaby politykę Niebieskich, ale z pewnością nie do tego stopnia. Nie zrujnowałaby jej i w Niebie, i w Piekle na raz. Ciśnie się, by stwierdzić, że to, co się dzieje jest Apokalipsą wśród aniołów i demonów.
— Gabriel nie żyje — odezwał się Razjel po dłuższej chwili namysłu, spoglądając w bliżej nieokreślonym kierunku. — Wiem, że jesteś w szoku, ale chociaż ty nie wykrzykuj wyniosłych lamentów.
Szatyn nerwowo poruszył skrzydłami, nie słuchając drugiej części wypowiedzi. Anioły rzadko żartowały, a już z pewnością nie z tak ważnych spraw, co oznaczało, że mógł wykluczyć kiepski humor Razjela. Długo nie był w stanie przyswoić usłyszanych słów, licząc, że Pan Tajemnic wystawia go na ciężką próbę… Ale żeby śmierć Gabriela?! Niemniej jednak coś było nie tak. W końcu…
— Przecież aniołów nie można zabić! Jak, w takim stanie rzeczy, miałby zginąć Gabriel? Zniknąć, może i owszem, ale umrzeć?!
— Uspokój się i daj mi dokończyć. — Senne, jakby poszarzałe, brązowe oczy Razjela zwróciły się ku rozmówcy. — Są takie zaklęcia…
— Zaklęcia na unicestwienie anioła? Pięknie, Piekło już o tym wie? — Zacisnął pięści we wzburzeniu.
— Mówiłem, żebyś się uspokoił — fuknął.
— Wybacz, przyjacielu, ale tracę głowę przez te ponure wieści. — Spuścił wzrok na znak skruchy. — Kontynuuj, proszę.
Pan Tajemnic chrząknął, siadając jeszcze wygodniej na zdobionym krześle. Nie udało mu się wyplenić wyniosłości z młodego anioła, może uda się to Ziemi? Niemniej informacja zrobiła na nim wrażenie. Cóż, sam też był w szoku. No, może nie aż takim. Od dawna domyślał się istnienia zaklęcia, które unicestwia ważniejszych skrzydlatych. Skoro można było zabić wyższego wysłannika piekieł, czemu nie miałoby być takiej opcji dla anioła? Wiedział, że to tylko kwestia czasu, kiedy odkrył sposób na demony. Nie miał jednak pojęcia, że usłyszy o zaklęciu unicestwiającym skrzydlatych przy okazji śmierci archanioła.
— Gabriel w ostatniej chwili zrobił coś, co w pewien sposób pozwoliło utrzymać… choć resztę równowagi. Wyobraź sobie co stałoby się z wszystkimi ludźmi, którzy modlą się do niego o dobrą nowinę? Co stałoby się z ludźmi, których jest patronem? A polityka Niebieskich? Cholera, mogłoby być niewesoło, sam zresztą wiesz.
— Wszystko by upadło… — Pogładził dłonią brodę. — Nie mogę uwierzyć, ale kontynuuj. Co takiego uczynił?
— Oddał Łaskę…
— Co? Komu? Jakiemuś Aniołowi Stróżowi? Pomniejszemu aniołowi?
— Kobiecie — westchnął.
— Człowiekowi? — Uniósł brwi. — Z pewnością była bardzo pobożna. — Pokiwał głową na znak aprobaty.
— No… — Skrzywił się. — Nieszczególnie i dlatego przyszedłem z tym właśnie do ciebie. Widzisz, potrzebujemy kogoś, kto zaopiekowałby się nią i upewnił, czy nam nie zagraża.
Egibiel, wbrew etykiecie panującej w Niebie, wstał od stołu bez poproszenia o pozwolenie anioła wyższej rangi.
— Czyli miałbym zejść na Ziemię? Pilnować człowieka? Robić za Stróża? Razjelu, oczywiście zrobiłbym to, ale czy dam radę? — Podszedł do podobizny Gabriela. — Rzadko bywam na Ziemi…
— Dasz, dasz. Wysłuchujesz modlitw, więc wiesz coś o ziemskim życiu.
— Tak, modlitw do aniołów, gdy człowiek przypadkowo kieruje je do Księżyca. — Spojrzał na anioła z lekkim zażenowaniem. — To nie są częste modlitwy. — Westchnął, robiąc kilka kroków w kierunku kolejnej figury. — Kiedyś ludzie prosili nas o wstawiennictwo u Ojca, dziś… Dziś rzadko kiedy się do nas modlą. O ile w ogóle to robią. — Spuścił głowę. — Nie mam pojęcia o teraźniejszym życiu na Ziemi, Razjelu.
Pan tajemnic wstał z krzesła i przespacerował się wokół stołu. Jego mina budowała nie lada napięcie w młodym aniele, który poczuł się bardziej zakłopotany niż kiedykolwiek przedtem. Z oczu Razjela wręcz ziało poirytowanie.
— Dasz sobie radę — mruknął. — Za pomocą mojego specjalnego dotyku… — Zamilkł na chwilę. — Ojcze, zbyt często podglądam ludzi — mruknął do siebie. — W każdym razie dam ci wiedzę jak, na przykład, prowadzić samochód!
— Cóż… Zatem jakie dokładnie — podkreślił — jest moje zadanie?
— Będziesz pilnował obecną właścicielkę Łaski Gabriela. Nie możesz dopuścić, by ktokolwiek ją wykrył, a jeśli do tego dojdzie — chrząknął — wiesz zarówno jak odesłać demona, jak i anioła. Sprawdzisz ją. Jeśli okaże się, że nam zagraża… — Spojrzał na jeden z obrazów, ukazujących Śmierć.
— Mam ją zabić? — zdziwił się, odrywając wzrok od figury.
— Tak, i odzyskać Łaskę. Przekażę ci jak unicestwić skrzydlatego.
Egibiel miał mętlik w głowie. Nie był pewien, czy chce posiąść informacje darowane mu przez samego Pana Tajemnic. Wiedział, że wiedza jest dobra, ale potrafi również zgubić. Co jeśli i on zbłądzi i upadnie? Nie chciał tego, a już z pewnością nie chciał rezydować w Piekle.
Nie potrafił zobaczyć siebie w roli zabójcy swoich braci i sióstr. Czym by się stał, gdyby okazało się, że ta kobieta zagraża im w jakikolwiek sposób?! Nie chciał o tym myśleć, jednak wiedział, że nie może odmówić Razjelowi. Powinien się cieszyć, że sam Anioł Tajemnic wybrał właśnie jego i uhonorował tak ważnym zadaniem, ale… Nie potrafił.
— Przyjmujesz to zadanie? — zapytał skrzydlaty, unosząc prawą brew.
— Ja… Dobrze, przyjmuję — szepnął, przymykając oczy.
W pokoju zrobiło się duszno, a małe słońca, krążące u góry, jakby przygasły. Razjel właśnie zamknął oczy, przygotowując się na przekazanie wiedzy. Z niesamowitą lekkością podszedł do młodszego anioła, przykładając dłonie do jego skroni. Nadszedł czas, pomyślał i skupił się na swym zadaniu.
Ich oczy zabłysły jasnym światłem, a Egibiel zrozumiał, że nie ma już odwrotu.

______________________________
Wrzucam! Mam nadzieję, że wszystko dopracowałam, jeśli jednak popełniłam jakiś błąd, będę wdzięczna za wskazanie. Rozdział pierwszy mordowałam jakoś... ze dwa-trzy miesiące? W efekcie mam na komputerze jego sześć wersji.