Los lubi nami potrząsać, uderzać w twarz, a
nawet mieszać z błotem. Zwykle stoi za nim Bóg, czasem przypadek, a innym razem
mistyczne istoty, które za nic mają ludzkie plany i marzenia. Ogłuszają, biorą
na litość, nie dają żadnego wyboru. Lepiej uważaj, gdy spotkasz jednego z nich
w ciemnych zaułku o późnej porze, kiedy grzeczne dziewczynki powinny już dawno
spać…
Korek na Wall Street. Granatowy Mustang
Sportsroof z sześćdziesiątego dziewiątego roku ubiegłego wieku nagrzewał się w
południowym słońcu, stojąc w korku za czerwonym Citroenem. Długowłosy szatyn,
wyglądający na trzydziestolatka, w skupieniu trzymał dłonie na kierownicy
starego auta. Spoglądał na zmieniające się światła, jakby te nie robiły na nim
najmniejszego wrażenia. Obok niego siedziała młoda kobieta, która z
niezadowoleniem wpatrywała się w mały kartonik ze swoim zdjęciem. Drażnił ją i
dokument, i mężczyzna siedzący za kółkiem! Czuła narastające złość spowodowaną
zaistniałą sytuacją. Nie myślała jednak, by obnosić się ze swoimi emocjami. Już
dawno postanowiła zachować pozorny sposób. Niestety, w jej wydaniu wyglądał
niezbyt przekonująco. W końcu wszystko było nie tak. Wszystko.
— No dobra, Synthia to bardzo ładne imię, ale
Teaspoon?! — warknęła, rzucając fałszywy dowód.
— Bardzo ładne nazwisko. O co ci chodzi? —
zdziwił się kierowca.
— Bardzo — mruknęła brunetka. — A jak ty się
nazywasz, hę? Johnny Cake?
— Nie,
Christopher Sanders.
Przewróciła oczami, gdy po raz kolejny nie
pojął sarkazmu. Anioł, który potrafi prowadzić samochód, nie jest w stanie
odczytać najprostszej złośliwości. W dodatku ma z nim spędzić tyle czasu...
Wzdrygnęła się na samą myśl, wyobrażając sobie udrękę z dziwacznym opiekunem.
Przecież nawet o niego nie prosiła!
Tymczasem, gdy udało się im ruszyć i wyjechali
z centrum Nowego Jorku, anioł zaczął kierować się na zachód, nie zważając ani
na rozczarowanie, ani na złość pasażerki. Jechał, skupiał się na drodze,
milczał. W głowie brunetki pojawiało się coraz więcej pytań. Przez całe
zawirowanie najchętniej zniknęłaby z wnętrza samochodu, schowała się pod grubą
kołdrą i udawała, że nie istnieje, ale niestety… Wiedziała, że to nie miałoby
sensu, nie wyszłoby. Jak wszystko, co związane z jej „nowym życiem”, jeśli w
ogóle można było to tak nazwać.
Godziny mijały, a oni wciąż zmierzali na
zachód. Nie miała zielonego pojęcia, czy anioł specjalnie obrał taki kierunek
czy był on czystym przypadkiem, a sam bezmyślnie postanowił jechać przed
siebie. Doprowadzał ją do szału przemilczanym celem podróży, w którego
istnienie zaczynała poważnie wątpić. W złości obracała paskudny kartonik,
bezskutecznie próbując utrzymać nad sobą kontrolę.
— Cholera jasna! — wrzasnęła.
Anioł zmarszczył brwi i spojrzał krótko na
kobietę. Była dla niego jedną wielką niewiadomą, tak samo jak jej zachowanie, którego
nijak nie potrafił uzasadnić. Ciężko wypuścił powietrze z nozdrzy, pojmując, że
nie jest w stanie zrozumieć ludzi, co jednoznacznie zmusiło go do zapytania:
— Wszystko w porządku?
— Nie — fuknęła.
— Zatem co się stało?
— Nie wiem, gdzie jedziemy. — Splotła ręce na
piersi.
— Na zachód.
— Akurat sama zdążyłam to zauważyć.
— Po co więc pytasz?
— Bo chcę wiedzieć, dlaczego tam jedziemy, do
cholery! Człowieku, zrób coś ze sobą i nie udawaj idioty! — wrzasnęła!
Anioł poczuł się urażony słowami młodej kobiety.
Nigdy dotąd nie usłyszał tak nieprzychylnego zdania o swojej osobie. W dodatku
od człowieka! Po raz kolejny stwierdził, że życie na Ziemi kiedyś było o
„niebo” lepsze. Oddałby wiele, żeby wrócić do tamtych czasów…
— Nie jestem człowiekiem — mruknął. — Jedziemy
do kogoś, kto może nam pomóc.
— Kolejny anioł? — prychnęła.
— Nie, człowiek.
______________________________
Oficjalnie pożegnałam się z Onetem i czuję się
cudownie! Niemal tak samo cudownie, gdy po raz pierwszy jadłam szarlotkę... No,
cóż. Zapraszam do zakładki "Główny archanioł", w której wyjaśniam dlaczego tematyka
opowieści jest taka, a nie inna.
Stąd chcę pozdrowić Czarollę, która wybrała wóz dla moich bohaterów, i życzyć jej Castielowej opieki
oraz oświadczyć, że lubię stare auta.
Nie, to nie jest fanfik Supernatural.