niedziela, 8 lutego 2015

Zmian czas!

Cóż, wszyscy doskonale wiemy, że blog się wziął i zawiesił, i ruszyć raczej nie ruszy (daruję sobie stwierdzenie "nigdy", bo jestem na tyle postrzelona, że mogę tu jeszcze wrócić). Planowałam wraz z pożegnaniem się z Wrotami do Nieba, pożegnać się z blogosferą, może nawet z opowiadaniami. Cóż, nie wyszło. Po paru latach, oraz za sprawą pewnego chochlika, powróciłam! Nie wiem, czy ktoś jeszcze tu zagląda, ale jeśli tak i zechciałby rozejrzeć się po mojej, hm, twórczości, zapraszam na kolejną anielską przygodę w moim wykonaniu:


Czy jest dobra? Nie wiem, nie mnie to oceniać. Jak się rozwinie? Hm, zarys mam, ale, jak to mówią, kobieta zmienną jest. I czy dobrnę do końca? Hue hue hue, mam nadzieję.
Niemniej pozdrawiam wszystkich Czytelników i swoją drogą chciałabym przy okazji podziękować za obecność, obserwowanie i przede wszystkim czytanie moich wypocin. Dodawaliście mi skrzydeł. :)

Pozdrawiam!
Niegdysiejsza Pirusza, dzisiejsza Mefatiel

piątek, 7 września 2012

03. Strzeż duszy, ciała mego

Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy,
Bądź mi zawsze ku pomocy.
Strzeż duszy, ciała mego,
I zaprowadź do żywota wiecznego.



Od dawna nie miała takiej ochoty na zapalenie najzwyczajniejszego w świecie papierosa. Nie potrafiła odepchnąć tej zachcianki, odkąd do listy anielskich cech dodała upór godny osła. Przyzwyczajona do samotnego spędzania czasu i zasady „nie to nie, bo inaczej odstrzelę ci łeb” nie była w stanie przekonać skrzydlatego, że jego zniknięcie mogłoby okazać się całkiem dobrym rozwiązaniem jej problemów. Nawet rzut wazonem niezbyt skutecznie zilustrował zły wpływ stróżowania na kobiecy komfort psychiczny.
Na zewnątrz zaczęło padać. Nie zachwyciło to Aviviel, która unikała deszczu, odkąd straciła auto. Zresztą, utwierdziła się w przekonaniu, że bez samochodu jest bezpieczniejsza przede wszystkim dla siebie, a przy okazji dla otoczenia. Nie była złym kierowcą, miała jedynie problemy z pogodzeniem pasji — z jednej strony stały dragi, a z drugiej wóz.
Od kiedy z Mustanga Sportsroof została tylko ciemna kupa złomu, jej pracodawcy zaczęli dbać, by przypadkiem nie pojawiła się za kółkiem. Nie mogli przecież stracić dobrego strzelca. Byli w stanie przymknąć oko na narkotyki, jednak połamane ręce i nogi oraz jawne zatargi z policją nie wchodziły w rachubę. Nie zawsze mogli liczyć na swoje wtyki u władz.
Mafia to jednak piękna… organizacja, pomyślała, zawiązując lewy but. Żeby jeszcze unieszkodliwili tego idiotę.
Z westchnieniem spojrzała na anioła stojącego przy oknie. Oddałaby ostatnią działkę temu, kto pomógłby mu przez nie przelecieć.
Egibiel przyglądał się wiosennej mżawce. Ludzie, przypominający owady spacerujące po drodze, chronili się pod parasolami albo przebiegali z jednego suchego punktu do drugiego. Ich pośpiech zdawał się zabawny, przynajmniej aniołowi, który przypatrywał się zajściom z niemałym zainteresowaniem.
Niedługo mżawka ustała, a tym samym anioł stracił zainteresowanie ulicą. Przeszedł kilka kroków w stronę przedpokoju. Przystanął przed zawiązującą obuwie Aviviel.
— Dlaczego wychodzisz? — zapytał, śledząc ruchy jej palców.
— Żeby nie siedzieć w domu — fuknęła, zawiązując kokardkę. — Zresztą, to nie twoja sprawa.
— Moja. Jestem twoim stróżem, Aviviel. Jestem tu, by…
— Wiem — przerwała — by mnie chronić. Niestety, może cię to zdziwi — stanęła na równe nogi — ale jestem na tyle dużą dziewczynka, żeby umieć się obronić. — Ułożyła usta w dzióbek.
— Ale jesteś stosunkowo młodą… — zamyślił się na moment, szukając odpowiednich słów — istotą z Łaską.
— Och, jestem nieśmiertelna!
— Nie jesteś, a przynajmniej nie do końca. Inaczej by mnie tu nie było.
Zarzuciła na siebie starą, jeansową kurtkę. Poprawiła biały top, upewniła się, że rozporek nie uświadamiał nikogo o kolorze jej majtek i wyszła z mieszkania, nie skupiając się na wypowiedzi Egibiela. Anioł nie czekał na zaproszenie. Pojawił się na klatce schodowej, nim na dobre zamknęła drzwi i przygotowała zapałkę.
Jęknęła cicho, gdy zmaterializował się tuż obok niej. Zamrugała kilkukrotnie i uniosła brwi, dziwiąc się, że niewyjaśniona sytuacja naprawdę miała miejsce na jej klatce schodowej. Nie spodziewała się takich pokazów, szybko jednak zreflektowała — zbiegła po schodach.
Anioł nie chciał robić zamieszania nagłym pojawieniem się na ulicy, więc ruszył w pospolitą pogoń za podopieczną. Na zewnątrz przez moment stracił ją z oczu, gdy zniknęła w tłumie. Nie było to jednak żadną przeszkodą. Skupił się, przymknął oczy i szukał Łaski, starając się omijać wzrokiem ludzi z punktami jaśniejącymi nad ich głowami, które oznaczały posiadanie własnego Anioła Stróża. Niestety, nie tego szukał u swej podopiecznej… Zamknął oczy i silniej skoncentrował się na celu. Poszukiwania i przyglądanie się w ten konkretny sposób różnorakim istotom, bazujące na energetyce anioły nazywały Boskim Spojrzeniem. Szukał jasnego blasku Łaski. Znalazł go, a następnie zlokalizował nową podopieczną i, przepychając się między śmiertelnikami, dopadł ją, mocno łapiąc za ramię.
— Nie możesz przede mną uciekać, człowieku. Zawsze cię znajdę. — Jego oczy błysnęły jasnym światłem.
Brunetka skapitulowała przynajmniej na chwilę. Zabawa w uciekiniera zdawała się interesująca, ale brak wiedzy o anielskich zdolnościach psuł cały plan, zwłaszcza że anioł, z którym miała do czynienia, nie znał zasad gry.
— Jesteś upierdliwy — stwierdziła, patrząc bykiem na rozmówcę. — I te świecące oczy nie robią na mnie wrażenia! Mi też świecą, gdy chce mi się seksu. — Wyrwała ramię, odwróciła się na pięcie i poszła do najbliższego sklepu spożywczego.
Anioł zamrugał kilkukrotnie. Ojcze, co ja takiego zrobiłem, jęknął w myślach, patrząc na oddalającą się postać.

***

— Nie rozumiem, po co ci dziesięć kilogramów pomarańczy? — zapytał Egibiel, niosąc torby z zakupami.
— Bo je lubię — fuknęła, wsadzając do ust pomarańczową drażetkę. — Nie jest ci ciężko?
— Nie, anioły są silne.
Skrzywiła się. Kolejny pomysł na utrudnienie życia anielskiemu bodyguardowi spalił na panewce. Gdyby to był film komediowy, z pewnością to ona zostałaby bohaterem ośmieszonym. Wzdrygnęła się — nie znosiła, gdy coś nie szło po jej myśli, a nienawidziła, kiedy jej postępowanie było farsą.
Naburmuszyła się, spoglądając na niezmordowanego anioła. Zbyt idealny, zbyt doskonały. Pieprzona Mary Sue!
— Co się stało?
— Nic — burknęła jak przystało na dorosłą kobietę.
Egibiel zmarszczył brwi, próbując pojąć ludzkie zachowanie. Niestety, okazało się to marzeniem ściętej głowy. Boży projekt zmienił się nie do poznania od czasu, gdy anioł po raz ostatni spędzał czas na ziemskim padole. Kiedyś był inny, lepszy. Postęp zdecydowanie mu nie służył.
W milczeniu podążał za naburmuszoną kobietą. Nawiązanie kontaktu z człowiekiem okazało się trudniejsze, niż był w stanie to sobie wyobrazić. Tak bardzo chciałby wrócić do swego pałacu, zajmować się gośćmi, ogrodami, innymi aniołami…
Nagle włosy zjeżyły się mu na karku. Zatrzymał się i przymrużył oczy, próbując odszukać źródło energii. Mimo rozglądania się na boki, nie potrafił zlokalizować niczego, co nie byłoby człowiekiem.
— Idziesz czy postanowiłeś skończyć ze stróżowaniem? — krzyknęła Aviviel. Wizja odejścia anioła poprawiła jej nastrój.
— Nie, po prostu…
— Nie? W takim razie ruszaj się szybciej, bo reklamówki z pomarańczami szlag trafi — fuknęła i poszła dalej.
Wiedziała, że resztki dojrzałości, które ledwo się jej trzymały, uleciały jak powietrze z balona. Nie przejmowała się jednak, że zaczęła się dominować w niej dziecinność. Uznała nawet, że takie zachowanie może sprzyjać pozbyciu się nieproszonego bodyguarda.
Mawiają, że cel uświęca środki — Aviv jakoś nie potrafiła temu zaprzeczyć. Zwłaszcza że dla niej liczył się efekt, a nie sposób. Gdyby nie to, nie stałaby się tym, kim się stała i najprawdopodobniej nawet by nie żyła.
Spojrzała za siebie. Anioła nie było. Pomarańczy też.

***

Pałacu Pana Tajemnic nigdy nie uważano za cud architektoniczny Nieba. Przypominał bardziej duży dom, aniżeli rezydencję skrzydlatego wyższej rangi. Razjel nigdy nie dbał o przytulność — wszędzie panowała wręcz sterylna czystość. Niemal wszystko było wykonane z białego marmuru bez zbędnych zdobień. Minimalizm i pedantyzm, czyli to czego nauczył się przez wieki obcowania z magią.
Stał teraz w jednej z gościnnych sal. Nie czuł się zbyt dobrze od ostatniej rozmowy z Michałem. Z coraz większym zniechęceniem spoglądał w przyszłość. Odkąd umarł Gabriel, widmo Apokalipsy zawisło nad Niebem, a jemu zaczynało brakować pomysłów. W dodatku przeczuwał, że śmierć archanioła miała związek z usychaniem Raju.
Wpatrywał się w ogień wesoło tańczący w kominku. Uspokajał go w trudnych chwilach, a nie ukrywał, że ta bezdyskusyjnie do nich należała. Ogień oczyszczał, zdaniem Razjela, nie tylko ciało.
Egibiel pojawił się kilka metrów za Aniołem Tajemnic. W dłoniach ściskał plastikowe siatki pełne pomarańczy i ze spokojem oczekiwał powitania ze strony skrzydlatego. Ten jednak zdawał się nie zauważyć wezwanego przez siebie gościa, lecz były to wyłącznie pozory.
— Witaj, Egibielu — mruknął gospodarz.
— Przywołałeś mnie. — Skłonił odruchowo głową, zapominając, że anioł nie mógł tego zauważyć.
— Tak, tak… Wiesz doskonale, że nie bez powodu — westchnął. — Wiesz również, że w Niebie nie jest zbyt wesoło.
— Od niedawna przebywam na Ziemi, a wątpię, żeby coś diametralnie zmieniło się od mojej ostatniej wizyty. — Poruszył białymi skrzydłami. — Chyba że wezwałeś mnie właśnie przez jakieś diametralne zmiany.
Anioł Tajemnic odwrócił się lekko. Przyjrzał się uważnie swemu gościowi, nie chciał opowiadać mu o usychającym Raju. Jeszcze nie przyszła na to pora, zwłaszcza że inni skrzydlaci nie zdążyli tego zauważyć. Wiedział też, że im później to się stanie, tym lepiej.
Powolnym krokiem przeszedł do marmurowego stołu. Z cichym westchnięciem usiadła na jednym z krzeseł. Oparł łokcie o blat, splótł palce u dłoni i spojrzał na anioła.
Egibiel bez trudu zauważył przygnębienie skrzydlatego, które zdało się pogłębić od ich ostatniego spotkania. A przecież nie minęło wiele czasu…
— Co się stało, Razjelu?
— Musisz zjawić się u pewnego człowieka — odpowiedział, zmieniając temat. — Wraz z Aviviel.
— Dobrze, ale gdzie? — zapytał, a Pan Tajemnic wskazał mu jedno z krzeseł.
— Do Lebanon w Ohio — Uniósł dłoń nad blatem, by po chwili pojawiła się na nim mapa. — Tutaj. — Wskazał palcem.
— W takim razie zaraz ją przeniosę.
— Nie! — krzyknął brunet. — Nie możesz używać Potęgi. To niebezpieczne. Na Boga, myślisz, że po co nauczyłem cię prowadzić?! Zachowujesz się jakby Metatron dopiero skończył cię wyśpiewywać. Zwłaszcza teraz, gdy demony rozpoczęły to swoiste polowanie.
Egibiel chętnie zapadłby się pod ziemię i z przyjemnością tam posiedział. Oprzytomniał ze wstydu dopiero na wzmiankę o diabelskich łowach. Wyprostował się i spojrzał prosto w brązowe oczy. Odruchowo napiął wszystkie mięśnie, wyczuwając duże kłopoty i niebezpieczeństwo Aviviel. Może nie pałał do niej sympatią, ale, jak na anioła przystało, wszystkie zadania wypełniał wyjątkowo sumiennie.
— Tak jak przypuszczałem — kontynuował — demony chcą ją zabić. Obawiam się, że wkrótce i skrzydlaci przestaną przychylnie spoglądać na nowy stan rzeczy.
— Dowiedziałeś się tego od wywiadu? — wybąkał Egibiel.
— A skąd? — Przewrócił oczami. — Wiesz co robić.
Młodszy anioł nie odpowiedział. Wstał, skłonił lekko głową i zniknął, a pomarańcze wraz z nim.

***

Zerwał się wiatr zapowiadający rychłą burzę. Resztka nadziei na słoneczną pogodę, tląca się w mniej lub bardziej niewinnych duszach, odleciała wraz z gazetami z pobliskiego kiosku. Coraz więcej ciemnych chmur zbierało się nad ulicami Nowego Jorku. Chłód uderzał ze wszystkich stron.
Aviviel nie lubiła marznąć, a mimo zapiętej pod brodę kurtki nie potrafiła powstrzymać szczękania zębami. Dzięki uciesze z pozbycia się skrzydlatego towarzysza, nie zwracała większej uwagi na dokuczliwe zimno, choć jej ciało wyraźnie domagało cieplejszej garderoby. Myślała tylko o wzniesieniu toastu. Szybko poszło. Chwilami zastanawiała się, czy nie za szybko.
Przechodziła obok jednego ze ślepych zaułków, gdy usłyszała huk. Przystanęła na chwilę, mrużąc oczy. Wszędzie walały się jedynie śmieci, które wręcz wylewały się z pełnych kontenerów. Znowu huknęło. Weszła w głąb — ciekawość wzięła górę.
— Pójdę za to do Piekła — stwierdziła i dodała po chwili: — O ile to w ogóle możliwe.
Wzruszyła ramionami, rezygnując z rozmyślania nad opcją „po śmierci”, która, po rozmowie z aniołem, zdawała się nie istnieć. Odgarnęła z twarzy irytujący kosmyk włosów. Kiedy to ostatni raz myślała o krótszej fryzurze? Z cichym pomrukiem stwierdziła, że zbyt dawno i przydałoby się wznowić kontemplacje przed lustrem. Może nawet skusiłaby się na nowy kolor? Jedna z jej ofiar miała urocze, czerwone pasemko, pamiętała, że całkiem ciekawie wyglądało nawet, gdy jego właścicielka miała twarz umazaną krwią. Rudy też wydawał się intrygujący, ale mawiają, że co rude to wredne, a przecież nie chciała od razu ujawniać takiej cechy.
Znowu usłyszała huk. Wzdrygnęła się, mrużąc oczy. Nic się nie poruszyło, a z pewnością znikąd nie spadło. Odruchowo sięgnęła po broń, próbując wymacać ją za paskiem spodni. Zaklęła siarczyście, używając wyjątkowo wyszukanych słów — broń zaginęła, w dodatku jeszcze przed wyjściem z mieszkania. Skleroza mogła kosztować ją życie, a szybkie bicie serca i szum w uszach nie dawały jej o tym zapomnieć, dodatkowo utrudniając logiczne myślenie. Od dawna na nic nie reagowała w ten, konkretny sposób.
— Starzejesz się — mruknęła, kręcąc głową.
Poczuła mocne uderzenie w tył pleców. Jęknęła, ledwo utrzymując pion. Odwróciła się, ale niczego nie dostrzegła. Napięła mięśnie, przygotowując się na kolejny cios. Wysokie budynki zasłaniały zaułek z trzech stron. Ludzie spacerujący po głównej ulicy nawet nie zwracali uwagi na to, co działo się w ciemnej, ślepej alejce. Nikogo nie interesowały szczury buszujące w śmietnikach czy bujne życie erotyczne zgnilizny. Niestety, wokół nie było ani zwierząt, ani plagi grzybów, nawet wiatr przestał szarpać włosy Aviviel, której nagle zrobiło się nieco cieplej.
Zacisnęła pięści, powoli rozglądając się na boki. Stanęła w rozkroku i lekko zgięła nogi. Po raz kolejny przeklęła brak broni.
— Wyłaź — krzyknęła. — Jeśli sama cię znajdę, zdechniesz, oglądając swoje flaki. Obiecuję!
Odpowiedziała cisza.
Kolejny cios. Tym razem w tył głowy. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zachwiała się lekko i dotknęła miejsca uderzenia; syknęła. Obejrzała dłoń — krew na palcach nie zwiastowała nic dobrego. Serce zabiło mocniej. Przecież anioł mówił, że jest nieśmiertelna! Musiała uciekać — ciekawość odeszła w niepamięć.
Zerwała się do biegu, jednak coś złapało ją za kostkę. Runęła na ziemię, przecierając kolana spodni. Nie zdążyła podnieść się o własnych siłach — ktoś zrobił to za nią. Nawet nie zauważyła, kiedy zawisła pół metra nad betonowym podłożem, przyciśnięta do jednej ze ścian. Wszystko działo się zbyt szybko, a po oprawcy brak śladu. Nigdy nie była w takiej sytuacji, gdyby nie anioł także jej wyobraźnia nie posunęłaby się do stworzenia podobnej sceny. Zdecydowanie wolała, gdy jej życie przypominało film akcji, nie fantasy zmierzające w stronę horroru.
Pojawił się. Był krótkowłosym brunetem w czarnej, skurzanej kurtce, o parszywym uśmiechu ozdobionym papierosem między zębami i oczach błyszczących jasnym błękitem. Stał jakby od niechcenia metr przed Aviviel z rękoma splecionymi na piersi. Zaśmiał się cicho, spoglądając na swoją ofiarę.
— Witaj, nędzny człowieczku — powiedział wyjątkowo chrapliwym głosem.
— Kim jesteś, ty sukin… — Zamilkła, jęcząc głośno z bólu.
— Jedni nazywają mnie Baalem, inni Baelem… — Przespacerował w stronę głównej ulicy. — Podobnie, prawda? Innymi słowy: jestem demonem. — Obrócił się wokół własnej osi.
Brunetka z cichym jękiem próbowała wyrwać się z niewidzialnego uścisku. Ból rozlał się po jej ciele, a ona nie była w stanie nawet drgnąć. Zaciskała zęby, mimo ogromnego cierpienia nie zamierzała się poddać. Odnosiła wrażenie, jakby Obcy wyrywał się z jej brzucha. Krzyknęła. Robiło się coraz gorzej. Ból, szum krwi i bicie serca z prędkością serii karabinu maszynowego zakłócały logiczne myślenie. Znów krzyknęła.
— Och… Nie wyrywaj się — mruknął zirytowany demon. — To sprawia ci ból! — zaśmiał się, wyrzucając peta.
— Czego chcesz, gnoju?! — wydyszała.
— Twojej śmierci — zamruczał. — Hm, brzmi to jak jakaś kwestia z filmu. — Wrócił do ofiary. — Musisz mi przyznać, że uroczo spotęgowałem twój strach, to było piękne! Powinnaś mnie pochwalić. No, dalej, czekam! — Nadstawił ucho.
— Zabiję cię! — wrzasnęła, zdzierając gardło. — Ja albo ktoś inny!
— Z pewnością. — Pokręcił z rozbawieniem głową i zerknął w stronę głównej ulicy. — I nie licz, że ktoś to zauważy. — Podszedł bliżej do brunetki. — Większość demonów zna takie — machnął rękami z gracją najznamienitszego iluzjonisty — sztuczki, a ty… Ty nawet nie umiesz korzystać z Łaski. Jesteś, hm — wzruszył ramionami — bezbronna.
Oddychała coraz ciężej. Zaczęła żałować, że nie miała przy sobie irytującego anioła. Zbyt szybko napotkała kłopoty, a jeszcze do niedawna nie wierzyła w żadne mistyczne istoty. Chciało jej się płakać ze złości, zabijać z rozpaczy i siać ogólną zagładę, tak dla zasady.
Nagle upadła, uderzając kolanami o beton. Syknęła, kontakt z podłożem nie przypominał skoku na łóżko pełne poduszek. Przymknęła oczy, jednak Baal szybko zmusił ją do spojrzenia mocnym chwytem za włosy. Rozpaczliwie wbiła paznokcie w jego rękę, zacisnęła powieki. Potrząsnął nią.
— Patrz na mnie, ty nędzna, nieowłosiona małpo! — krzyknął, brutalnie odchylając głowę Avivel.
Spełniła rozkaz. Z oczu Baala zniknęły źrenice, a tęczówki przypominały niebieskie neony. Demon przytknął otwartą dłoń do prawej skroni kobiety. Krzyknęła, jego dotyk palił jak rozgrzane żelazo. W powietrzu unosił się smród, a Aviviel nie była pewna, czy to swąd jej skóry czy oddech Baala. Liczyła, na to drugie.
Demon, wciąż trzymając ofiarę za włosy, odwrócił się i cisnął nią o mur. Uderzyła z cichym chrzęstem i zsunęła się na beton. Upadła na plecy. Nie mogła się ruszać. Zakaszlała. Krew wypłynęła z kącika ust. Pół twarzy przypominało dojrzałego pomidora z mnóstwem ropnych bąbli. Prawie nie widziała na dotknięte przez demona oko. Oddychała coraz płycej. Po raz pierwszy była w tak złym stanie i po raz pierwszy niemal namacalnie czuła przybywającą do niej śmierć. Łzy popłynęły z szarych, przekrwionych oczu. Nie chciała umierać, nawet nie powinna! Przecież anioł mówił…
Brunet wolnym krokiem podszedł do nieruchomej kobiety. Przykucnął i odgarnął włosy z jej twarzy. Wyciągnął chusteczkę z lewej kieszeni spodni — niemal z czułością wytarł krew z kącików ust Aviviel. Westchnął ze wzruszenia na widok łez, a następnie sięgnął do drugiej kieszeni po srebrzysty sztylet. Zabłysnął czerwienią, gdy demon przybliżył go do jej szyi.
— Zrobię to szybko, ale, hm — wzruszył ramionami — boleśnie.
Uniósł ostrze nad serce kobiety i zaczął mamrotać pod nosem. Aviviel zamknęła oczy. Czy jej ofiary czuły się tak samo jak teraz ona? Tak samo zwyczajnie czekały na nieuniknione? Strach przemieniał się w zwykłe oczekiwanie? Zniknął i nie było już nic? Chyba że w ogóle się nie naradzał, bo wszystko działo się zbyt szybko. Właśnie tak chciałaby umrzeć — w mgnieniu oka, nim zdążyłaby o tym pomyśleć. Westchnęłaby, gdyby tylko miała na to siłę.
— Zostaw ją, Baal. — rozkazał Egibiel, pojawiając się kilka metrów od demona.
Piekielny spojrzał na anioła z pogardą. Wstał i zmierzył go wzrokiem, nie mogąc powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Schował sztylet do kieszeni i podszedł do niego lekkim krokiem, jakby zamierzał przywitać dawno niewidzianego przyjaciela. Rozłożył lekko ręce, gdy zbliżył się do skrzydlatego.
— Proszę, proszę! Kogo my tu mamy? — Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po papierosa, zapalił go. Zaciągnął się głęboko i spojrzał na anioła. — Mam ochotę powiedzieć „kopę lat, przyjacielu”. Czyżbyś awansował, czy raczej spadł, na stanowisko stróża? A może poszukujesz wrażeń, bo ciepła posadka księżycowego ciecia okazała się zbyt nudna? Pamiętam, że imprezy w twojej chacie były po prostu przednie! Lucyfer zabrał mnie kiedyś na jedną, o tak… Upadek reszty aniołów okazał się lepszą zabawą, niż myślałem!
Egibiel zacisnął zęby. Baal był pierwszym piekielnym, którego stworzył Lucyfer. Wbrew powszechnej opinii, Piekło nigdy nie było miejscem tylko dawnych aniołów, ale również demonów nazywanych „piekielnymi”. Niektórych stworzył sam Pierwszy Upadły, innych zrodzili niegdysiejsi skrzydlaci. O ile Egibiel był w stanie dogadać się z dawnymi braćmi, to przy rozmowach z „dziećmi” Lucyfera przestawał nad sobą panować. Naturalny spokój zamieniał się w anielski gniew, przypominający o potędze Armii Boga.
— Nie prowokuj mnie, piekielniku.
— Bo co? Dasz mi klapsa, aniołku? — zaśmiał się, łapiąc za brzuch.
— Proszę bardzo — szepnął Egibiel, unosząc lekko prawy kącik ust.
Zmrużył oczy, które zaczęły promieniować jaskrawym światłem, a po chwili na jego plecach pojawiły się ogromne, białe skrzydła. Machnął nimi kilkukrotnie, aż w powietrze wzbiły się tumany kurzu, odbił się od ziemi i wzleciał dokładnie nad Baala. Nim ten zdążył zareagować, anioł chwycił go za ramiona, rzucając o ścianę. Demona lekko zamroczyło, ale nie do tego stopnia, by nie mógł wyciągnął sztyletu, którym począł wymachiwać na wszystkie strony.
Egibiel spojrzał krótko na Aviviel, by upewnić się, że jeszcze żyje. Piekielny wykorzystał moment nieuwagi przeciwnika i wbił ostrze w prawe skrzydło. Anioł jęknął przeciągle i upadł na beton. Krzywiąc się z bólu, wyciągnął szpikulec, rzucił go na ziemię i spalił spojrzeniem. Wyciągnął jeden z noży od Razjela, a następnie rzucił wprost w demona, przygotowującego się do ucieczki.
Baal krzyknął, łapiąc się za brzuch, w którym wylądowało ostrze i zniknął bez dodatkowych efektów specjalnych.
Skrzydło lekko krwawiło. Młody anioł wiedział, że w najbliższym czasie nie polata, a rana długo nie da o sobie zapomnieć. Sztylet zatruty piekielną siarką, zauważył, wycierając ręką poplamione pióra. Jemu sprawiło ogromny ból, Aviviel mogło przynieść śmierć.
Podbiegł do kobiety. Nie wyglądała najlepiej, a z pewnością nie na osobę zdrową z jakąkolwiek szansą na przeżycie. Zaczął przeszukiwać jej kurtkę. Przestała oddychać. Uniósł ją lekko i sięgnął do tylnej kieszeni spodni. Mocno chwycił nieduży, zamszowy woreczek — cisnął go do jednego z kontenerów. Mocno objął brunetkę, okrył skrzydłem jej pierś.
— Dalej, Aviviel. No, dalej — szeptał, jednak nic się nie wydarzyło.
Zacisnął mocniej zęby. Zamknął oczy, wtulając w siebie nieruchome ciało. Zaczął jaśnieć ostrym, białym światłem, aż nie było widać ani jego, ani kobiety. Ukazał się w Chwale, w czystej energii. Liczył, że chociaż to zadziała.
Poczuł bicie serca, a po chwili spokojny oddech. Zelżał uścisk, a sam wrócił do wcześniejszej postaci. Twarz kobiety goiła się w błyskawicznym tempie, krew znikała z ubrania. Odetchnął z ulgą — udało się.
Otworzyła oczy i niepewnie zerknęła na okrywające ją skrzydło. Rozejrzała się na boki, sprawdzając, czy demon nie czyha za ich plecami.
— To jak, przyjmujesz moją opiekę? — zapytał Egibiel.
W milczeniu kiwnęła głową.

______________________________

Minęły wakacje, ja narobiłam sobie u Was mnóstwa zaległości, przez które zgrzytam w nocy zębami. Przyznam szczerze, a niekiedy z bólem, że zwyczajnie nie miałam czasu. Praca, inne, drobne pierdoły, a teraz rok szkolny i powolne rozmyślanie o maturze. No, w moim przypadku bardzo powolne, ale należy już o tym myśleć, bo samo postanowienie „będę Iron Manem” może nie wystarczyć. Smutne, prawda?
Ten, jeszcze zapraszam do udziały w akcji „Obserwuję — nie spamuję”, której jestem współautorką.
Aha, pozdrawiam i mam nadzieję, że nie dobiłam nikogo ckliwą końcówką.
I Czarolli, bo nie tylko ja mam nierówno pod sufitem. Jakoś lżej mi się pisze, gdy wiem, że istnieje podobny gatun, który czasem mnie sprawdzi i rózgą złoi, o.