Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy,
Bądź mi zawsze ku pomocy.
Strzeż duszy, ciała mego,
I zaprowadź do żywota wiecznego.
Od dawna
nie miała takiej ochoty na zapalenie najzwyczajniejszego w świecie papierosa.
Nie potrafiła odepchnąć tej zachcianki, odkąd do listy anielskich cech dodała
upór godny osła. Przyzwyczajona do samotnego spędzania czasu i zasady „nie to
nie, bo inaczej odstrzelę ci łeb” nie była w stanie przekonać skrzydlatego, że
jego zniknięcie mogłoby okazać się całkiem dobrym rozwiązaniem jej problemów.
Nawet rzut wazonem niezbyt skutecznie zilustrował zły wpływ stróżowania na
kobiecy komfort psychiczny.
Na zewnątrz
zaczęło padać. Nie zachwyciło to Aviviel, która unikała deszczu, odkąd straciła
auto. Zresztą, utwierdziła się w przekonaniu, że bez samochodu jest bezpieczniejsza
przede wszystkim dla siebie, a przy okazji dla otoczenia. Nie była złym
kierowcą, miała jedynie problemy z pogodzeniem pasji — z jednej strony stały
dragi, a z drugiej wóz.
Od kiedy z
Mustanga Sportsroof została tylko ciemna kupa złomu, jej pracodawcy zaczęli
dbać, by przypadkiem nie pojawiła się za kółkiem. Nie mogli przecież stracić
dobrego strzelca. Byli w stanie przymknąć oko na narkotyki, jednak połamane
ręce i nogi oraz jawne zatargi z policją nie wchodziły w rachubę. Nie zawsze
mogli liczyć na swoje wtyki u władz.
Mafia to
jednak piękna… organizacja, pomyślała, zawiązując lewy but. Żeby jeszcze
unieszkodliwili tego idiotę.
Z
westchnieniem spojrzała na anioła stojącego przy oknie. Oddałaby ostatnią
działkę temu, kto pomógłby mu przez nie przelecieć.
Egibiel
przyglądał się wiosennej mżawce. Ludzie, przypominający owady spacerujące po
drodze, chronili się pod parasolami albo przebiegali z jednego suchego punktu
do drugiego. Ich pośpiech zdawał się zabawny, przynajmniej aniołowi, który
przypatrywał się zajściom z niemałym zainteresowaniem.
Niedługo mżawka
ustała, a tym samym anioł stracił zainteresowanie ulicą. Przeszedł kilka kroków
w stronę przedpokoju. Przystanął przed zawiązującą obuwie Aviviel.
— Dlaczego
wychodzisz? — zapytał, śledząc ruchy jej palców.
— Żeby nie
siedzieć w domu — fuknęła, zawiązując kokardkę. — Zresztą, to nie twoja sprawa.
— Moja.
Jestem twoim stróżem, Aviviel. Jestem tu, by…
— Wiem —
przerwała — by mnie chronić. Niestety, może cię to zdziwi — stanęła na równe
nogi — ale jestem na tyle dużą dziewczynka, żeby umieć się obronić. — Ułożyła
usta w dzióbek.
— Ale
jesteś stosunkowo młodą… — zamyślił się na moment, szukając odpowiednich słów
— istotą z Łaską.
— Och,
jestem nieśmiertelna!
— Nie
jesteś, a przynajmniej nie do końca. Inaczej by mnie tu nie było.
Zarzuciła
na siebie starą, jeansową kurtkę. Poprawiła biały top, upewniła się, że rozporek nie uświadamiał nikogo o kolorze jej majtek i wyszła z mieszkania, nie skupiając się na wypowiedzi
Egibiela. Anioł nie czekał na zaproszenie. Pojawił się na klatce schodowej, nim
na dobre zamknęła drzwi i przygotowała zapałkę.
Jęknęła
cicho, gdy zmaterializował się tuż obok niej. Zamrugała kilkukrotnie i uniosła
brwi, dziwiąc się, że niewyjaśniona sytuacja naprawdę miała miejsce na jej klatce schodowej. Nie spodziewała się takich pokazów, szybko
jednak zreflektowała — zbiegła po schodach.
Anioł nie
chciał robić zamieszania nagłym pojawieniem się na ulicy, więc ruszył w pospolitą
pogoń za podopieczną. Na zewnątrz przez moment stracił ją z oczu, gdy zniknęła w
tłumie. Nie było to jednak żadną przeszkodą. Skupił się, przymknął oczy i
szukał Łaski, starając się omijać wzrokiem ludzi z punktami jaśniejącymi nad
ich głowami, które oznaczały posiadanie własnego Anioła Stróża. Niestety, nie
tego szukał u swej podopiecznej… Zamknął oczy i silniej skoncentrował się na celu. Poszukiwania i przyglądanie się w ten konkretny sposób różnorakim istotom, bazujące na energetyce anioły nazywały Boskim
Spojrzeniem. Szukał jasnego blasku Łaski. Znalazł
go, a następnie zlokalizował nową podopieczną i, przepychając się między
śmiertelnikami, dopadł ją, mocno łapiąc za ramię.
— Nie
możesz przede mną uciekać, człowieku. Zawsze cię znajdę. — Jego oczy błysnęły
jasnym światłem.
Brunetka
skapitulowała przynajmniej na chwilę. Zabawa w uciekiniera zdawała się
interesująca, ale brak wiedzy o anielskich zdolnościach psuł cały plan, zwłaszcza że anioł, z którym miała do czynienia, nie znał
zasad gry.
— Jesteś
upierdliwy — stwierdziła, patrząc bykiem na rozmówcę. — I te świecące oczy nie
robią na mnie wrażenia! Mi też świecą, gdy chce mi się seksu. — Wyrwała ramię,
odwróciła się na pięcie i poszła do najbliższego sklepu spożywczego.
Anioł
zamrugał kilkukrotnie. Ojcze, co ja takiego zrobiłem, jęknął w myślach, patrząc
na oddalającą się postać.
***
— Nie
rozumiem, po co ci dziesięć kilogramów pomarańczy? — zapytał Egibiel, niosąc
torby z zakupami.
— Bo je
lubię — fuknęła, wsadzając do ust pomarańczową drażetkę. — Nie jest ci ciężko?
— Nie,
anioły są silne.
Skrzywiła
się. Kolejny pomysł na utrudnienie życia anielskiemu bodyguardowi spalił na
panewce. Gdyby to był film komediowy, z pewnością to ona zostałaby bohaterem
ośmieszonym. Wzdrygnęła się — nie znosiła, gdy coś nie szło po jej myśli, a nienawidziła, kiedy jej postępowanie było farsą.
Naburmuszyła się,
spoglądając na niezmordowanego anioła. Zbyt idealny, zbyt doskonały. Pieprzona
Mary Sue!
— Co się
stało?
— Nic —
burknęła jak przystało na dorosłą kobietę.
Egibiel
zmarszczył brwi, próbując pojąć ludzkie zachowanie. Niestety, okazało się to
marzeniem ściętej głowy. Boży projekt zmienił się nie do poznania od czasu, gdy
anioł po raz ostatni spędzał czas na ziemskim padole. Kiedyś był inny, lepszy.
Postęp zdecydowanie mu nie służył.
W milczeniu
podążał za naburmuszoną kobietą. Nawiązanie kontaktu z człowiekiem okazało się
trudniejsze, niż był w stanie to sobie wyobrazić. Tak bardzo chciałby wrócić do
swego pałacu, zajmować się gośćmi, ogrodami, innymi aniołami…
Nagle włosy
zjeżyły się mu na karku. Zatrzymał się i przymrużył oczy, próbując odszukać
źródło energii. Mimo rozglądania się na boki, nie potrafił zlokalizować
niczego, co nie byłoby człowiekiem.
— Idziesz
czy postanowiłeś skończyć ze stróżowaniem? — krzyknęła Aviviel. Wizja odejścia
anioła poprawiła jej nastrój.
— Nie, po
prostu…
— Nie? W
takim razie ruszaj się szybciej, bo reklamówki z pomarańczami szlag trafi —
fuknęła i poszła dalej.
Wiedziała,
że resztki dojrzałości, które ledwo się jej trzymały, uleciały jak powietrze z
balona. Nie przejmowała się jednak, że zaczęła się dominować w niej dziecinność.
Uznała nawet, że takie zachowanie może sprzyjać pozbyciu się nieproszonego
bodyguarda.
Mawiają, że
cel uświęca środki — Aviv jakoś nie potrafiła temu zaprzeczyć. Zwłaszcza że dla
niej liczył się efekt, a nie sposób. Gdyby nie to, nie stałaby się tym, kim się
stała i najprawdopodobniej nawet by nie żyła.
Spojrzała
za siebie. Anioła nie było. Pomarańczy też.
***
Pałacu Pana
Tajemnic nigdy nie uważano za cud architektoniczny Nieba. Przypominał bardziej
duży dom, aniżeli rezydencję skrzydlatego wyższej rangi. Razjel nigdy nie dbał
o przytulność — wszędzie panowała wręcz sterylna czystość. Niemal wszystko było
wykonane z białego marmuru bez zbędnych zdobień. Minimalizm i pedantyzm, czyli
to czego nauczył się przez wieki obcowania z magią.
Stał teraz
w jednej z gościnnych sal. Nie czuł się zbyt dobrze od ostatniej rozmowy z
Michałem. Z coraz większym zniechęceniem spoglądał w przyszłość. Odkąd umarł
Gabriel, widmo Apokalipsy zawisło nad Niebem, a jemu zaczynało brakować
pomysłów. W dodatku przeczuwał, że śmierć archanioła miała związek z usychaniem
Raju.
Wpatrywał
się w ogień wesoło tańczący w kominku. Uspokajał go w trudnych chwilach, a nie
ukrywał, że ta bezdyskusyjnie do nich należała. Ogień oczyszczał, zdaniem
Razjela, nie tylko ciało.
Egibiel
pojawił się kilka metrów za Aniołem Tajemnic. W dłoniach ściskał plastikowe
siatki pełne pomarańczy i ze spokojem oczekiwał powitania ze strony
skrzydlatego. Ten jednak zdawał się nie zauważyć wezwanego przez siebie gościa,
lecz były to wyłącznie pozory.
— Witaj,
Egibielu — mruknął gospodarz.
—
Przywołałeś mnie. — Skłonił odruchowo głową, zapominając, że anioł nie mógł tego zauważyć.
— Tak, tak…
Wiesz doskonale, że nie bez powodu — westchnął. — Wiesz również, że w Niebie nie jest
zbyt wesoło.
— Od
niedawna przebywam na Ziemi, a wątpię, żeby coś diametralnie zmieniło się od
mojej ostatniej wizyty. — Poruszył białymi skrzydłami. — Chyba że wezwałeś mnie
właśnie przez jakieś diametralne zmiany.
Anioł
Tajemnic odwrócił się lekko. Przyjrzał się uważnie swemu gościowi, nie chciał
opowiadać mu o usychającym Raju. Jeszcze nie przyszła na to pora, zwłaszcza że
inni skrzydlaci nie zdążyli tego zauważyć. Wiedział też, że im później to się
stanie, tym lepiej.
Powolnym
krokiem przeszedł do marmurowego stołu. Z cichym westchnięciem usiadła na
jednym z krzeseł. Oparł łokcie o blat, splótł palce u dłoni i spojrzał na
anioła.
Egibiel bez
trudu zauważył przygnębienie skrzydlatego, które zdało się pogłębić od ich
ostatniego spotkania. A przecież nie minęło wiele czasu…
— Co się
stało, Razjelu?
— Musisz
zjawić się u pewnego człowieka — odpowiedział, zmieniając temat. — Wraz z
Aviviel.
— Dobrze,
ale gdzie? — zapytał, a Pan Tajemnic wskazał mu jedno z krzeseł.
— Do Lebanon
w Ohio — Uniósł dłoń nad blatem, by po chwili pojawiła się na nim mapa. — Tutaj.
— Wskazał palcem.
— W takim
razie zaraz ją przeniosę.
— Nie! —
krzyknął brunet. — Nie możesz używać Potęgi. To niebezpieczne. Na Boga,
myślisz, że po co nauczyłem cię prowadzić?! Zachowujesz się jakby Metatron
dopiero skończył cię wyśpiewywać. Zwłaszcza teraz, gdy demony rozpoczęły to
swoiste polowanie.
Egibiel
chętnie zapadłby się pod ziemię i z przyjemnością tam posiedział. Oprzytomniał
ze wstydu dopiero na wzmiankę o diabelskich łowach. Wyprostował się i spojrzał
prosto w brązowe oczy. Odruchowo napiął wszystkie mięśnie, wyczuwając duże
kłopoty i niebezpieczeństwo Aviviel. Może nie pałał do niej sympatią, ale, jak
na anioła przystało, wszystkie zadania wypełniał wyjątkowo sumiennie.
— Tak jak
przypuszczałem — kontynuował — demony chcą ją zabić. Obawiam się, że wkrótce i
skrzydlaci przestaną przychylnie spoglądać na nowy stan rzeczy.
—
Dowiedziałeś się tego od wywiadu? — wybąkał Egibiel.
— A skąd? —
Przewrócił oczami. — Wiesz co robić.
Młodszy
anioł nie odpowiedział. Wstał, skłonił lekko głową i zniknął, a pomarańcze wraz
z nim.
***
Zerwał się
wiatr zapowiadający rychłą burzę. Resztka nadziei na słoneczną pogodę, tląca
się w mniej lub bardziej niewinnych duszach, odleciała wraz z gazetami z
pobliskiego kiosku. Coraz więcej ciemnych chmur zbierało się nad ulicami Nowego
Jorku. Chłód uderzał ze wszystkich stron.
Aviviel nie
lubiła marznąć, a mimo zapiętej pod brodę kurtki nie potrafiła powstrzymać
szczękania zębami. Dzięki uciesze z pozbycia się skrzydlatego towarzysza, nie
zwracała większej uwagi na dokuczliwe zimno, choć jej ciało wyraźnie domagało cieplejszej garderoby. Myślała tylko o wzniesieniu toastu.
Szybko poszło. Chwilami zastanawiała się, czy nie za szybko.
Przechodziła
obok jednego ze ślepych zaułków, gdy usłyszała huk. Przystanęła na chwilę,
mrużąc oczy. Wszędzie walały się jedynie śmieci, które wręcz wylewały się z
pełnych kontenerów. Znowu huknęło. Weszła w głąb — ciekawość wzięła górę.
— Pójdę za
to do Piekła — stwierdziła i dodała po chwili: — O ile to w ogóle możliwe.
Wzruszyła
ramionami, rezygnując z rozmyślania nad opcją „po śmierci”, która, po rozmowie z
aniołem, zdawała się nie istnieć. Odgarnęła z twarzy irytujący kosmyk włosów.
Kiedy to ostatni raz myślała o krótszej fryzurze? Z cichym pomrukiem
stwierdziła, że zbyt dawno i przydałoby się wznowić kontemplacje przed lustrem.
Może nawet skusiłaby się na nowy kolor? Jedna z jej ofiar miała urocze,
czerwone pasemko, pamiętała, że całkiem ciekawie wyglądało nawet, gdy jego
właścicielka miała twarz umazaną krwią. Rudy też wydawał się intrygujący, ale
mawiają, że co rude to wredne, a przecież nie chciała od razu ujawniać takiej
cechy.
Znowu
usłyszała huk. Wzdrygnęła się, mrużąc oczy. Nic się nie poruszyło, a z
pewnością znikąd nie spadło. Odruchowo sięgnęła po broń, próbując wymacać ją za
paskiem spodni. Zaklęła siarczyście, używając wyjątkowo wyszukanych słów — broń
zaginęła, w dodatku jeszcze przed wyjściem z mieszkania. Skleroza mogła
kosztować ją życie, a szybkie bicie serca i szum w uszach nie dawały jej o tym
zapomnieć, dodatkowo utrudniając logiczne myślenie. Od dawna na
nic nie reagowała w ten, konkretny sposób.
—
Starzejesz się — mruknęła, kręcąc głową.
Poczuła
mocne uderzenie w tył pleców. Jęknęła, ledwo utrzymując pion. Odwróciła się,
ale niczego nie dostrzegła. Napięła mięśnie, przygotowując się na kolejny cios.
Wysokie budynki zasłaniały zaułek z trzech stron. Ludzie spacerujący po głównej
ulicy nawet nie zwracali uwagi na to, co działo się w ciemnej, ślepej alejce. Nikogo
nie interesowały szczury buszujące w śmietnikach czy bujne życie erotyczne
zgnilizny. Niestety, wokół nie było ani zwierząt, ani plagi grzybów, nawet
wiatr przestał szarpać włosy Aviviel, której nagle zrobiło się nieco cieplej.
Zacisnęła
pięści, powoli rozglądając się na boki. Stanęła w rozkroku i lekko zgięła nogi.
Po raz kolejny przeklęła brak broni.
— Wyłaź —
krzyknęła. — Jeśli sama cię znajdę, zdechniesz, oglądając swoje flaki.
Obiecuję!
Odpowiedziała
cisza.
Kolejny
cios. Tym razem w tył głowy. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zachwiała się
lekko i dotknęła miejsca uderzenia; syknęła. Obejrzała dłoń — krew na palcach
nie zwiastowała nic dobrego. Serce zabiło mocniej. Przecież anioł mówił, że
jest nieśmiertelna! Musiała uciekać — ciekawość odeszła w niepamięć.
Zerwała się
do biegu, jednak coś złapało ją za kostkę. Runęła na ziemię, przecierając kolana spodni. Nie zdążyła podnieść się o własnych siłach — ktoś
zrobił to za nią. Nawet nie zauważyła, kiedy zawisła pół metra nad betonowym
podłożem, przyciśnięta do jednej ze ścian. Wszystko działo się zbyt szybko, a po
oprawcy brak śladu. Nigdy nie była w takiej sytuacji, gdyby nie anioł także jej
wyobraźnia nie posunęłaby się do stworzenia podobnej sceny. Zdecydowanie
wolała, gdy jej życie przypominało film akcji, nie fantasy zmierzające w stronę
horroru.
Pojawił się.
Był krótkowłosym brunetem w czarnej, skurzanej kurtce, o parszywym uśmiechu
ozdobionym papierosem między zębami i oczach błyszczących jasnym błękitem. Stał
jakby od niechcenia metr przed Aviviel z rękoma splecionymi na piersi. Zaśmiał
się cicho, spoglądając na swoją ofiarę.
— Witaj,
nędzny człowieczku — powiedział wyjątkowo chrapliwym głosem.
— Kim
jesteś, ty sukin… — Zamilkła, jęcząc głośno z bólu.
— Jedni
nazywają mnie Baalem, inni Baelem… — Przespacerował w stronę głównej ulicy. —
Podobnie, prawda? Innymi słowy: jestem demonem. — Obrócił się wokół własnej
osi.
Brunetka z
cichym jękiem próbowała wyrwać się z niewidzialnego uścisku. Ból rozlał się po
jej ciele, a ona nie była w stanie nawet drgnąć. Zaciskała zęby, mimo ogromnego
cierpienia nie zamierzała się poddać. Odnosiła wrażenie, jakby Obcy wyrywał się z jej brzucha. Krzyknęła. Robiło się coraz gorzej. Ból, szum krwi i bicie serca z
prędkością serii karabinu maszynowego zakłócały logiczne myślenie. Znów
krzyknęła.
— Och… Nie
wyrywaj się — mruknął zirytowany demon. — To sprawia ci ból! — zaśmiał się,
wyrzucając peta.
— Czego
chcesz, gnoju?! — wydyszała.
— Twojej
śmierci — zamruczał. — Hm, brzmi to jak jakaś kwestia z filmu. — Wrócił do
ofiary. — Musisz mi przyznać, że uroczo spotęgowałem twój strach, to było
piękne! Powinnaś mnie pochwalić. No, dalej, czekam! — Nadstawił ucho.
— Zabiję
cię! — wrzasnęła, zdzierając gardło. — Ja albo ktoś inny!
— Z
pewnością. — Pokręcił z rozbawieniem głową i zerknął w stronę głównej ulicy. — I nie licz, że
ktoś to zauważy. — Podszedł bliżej do brunetki. — Większość demonów zna takie —
machnął rękami z gracją najznamienitszego iluzjonisty — sztuczki, a ty… Ty
nawet nie umiesz korzystać z Łaski. Jesteś, hm — wzruszył ramionami —
bezbronna.
Oddychała coraz
ciężej. Zaczęła żałować, że nie miała przy sobie irytującego anioła. Zbyt
szybko napotkała kłopoty, a jeszcze do niedawna nie wierzyła w żadne mistyczne
istoty. Chciało jej się płakać ze złości, zabijać z rozpaczy i siać ogólną
zagładę, tak dla zasady.
Nagle
upadła, uderzając kolanami o beton. Syknęła, kontakt z podłożem nie przypominał
skoku na łóżko pełne poduszek. Przymknęła oczy, jednak Baal szybko zmusił ją do
spojrzenia mocnym chwytem za włosy. Rozpaczliwie wbiła paznokcie w jego rękę, zacisnęła
powieki. Potrząsnął nią.
— Patrz na
mnie, ty nędzna, nieowłosiona małpo! — krzyknął, brutalnie odchylając głowę
Avivel.
Spełniła
rozkaz. Z oczu Baala zniknęły źrenice, a tęczówki przypominały niebieskie
neony. Demon przytknął otwartą dłoń do prawej skroni kobiety. Krzyknęła, jego
dotyk palił jak rozgrzane żelazo. W powietrzu unosił się smród, a Aviviel nie
była pewna, czy to swąd jej skóry czy oddech Baala. Liczyła, na to drugie.
Demon,
wciąż trzymając ofiarę za włosy, odwrócił się i cisnął nią o mur. Uderzyła z
cichym chrzęstem i zsunęła się na beton. Upadła na plecy. Nie mogła się ruszać.
Zakaszlała. Krew wypłynęła z kącika ust. Pół twarzy przypominało dojrzałego
pomidora z mnóstwem ropnych bąbli. Prawie nie widziała na dotknięte przez
demona oko. Oddychała coraz płycej. Po raz pierwszy była w tak złym stanie i po
raz pierwszy niemal namacalnie czuła przybywającą do niej śmierć. Łzy popłynęły
z szarych, przekrwionych oczu. Nie chciała umierać, nawet nie powinna! Przecież
anioł mówił…
Brunet
wolnym krokiem podszedł do nieruchomej kobiety. Przykucnął i odgarnął włosy z
jej twarzy. Wyciągnął chusteczkę z lewej kieszeni spodni — niemal z czułością
wytarł krew z kącików ust Aviviel. Westchnął ze wzruszenia na widok łez, a
następnie sięgnął do drugiej kieszeni po srebrzysty sztylet. Zabłysnął
czerwienią, gdy demon przybliżył go do jej szyi.
— Zrobię to
szybko, ale, hm — wzruszył ramionami — boleśnie.
Uniósł ostrze
nad serce kobiety i zaczął mamrotać pod nosem. Aviviel zamknęła oczy. Czy
jej ofiary czuły się tak samo jak teraz ona? Tak samo zwyczajnie czekały na
nieuniknione? Strach przemieniał się w zwykłe oczekiwanie? Zniknął i nie było
już nic? Chyba że w ogóle się nie naradzał, bo wszystko działo się zbyt szybko.
Właśnie tak chciałaby umrzeć — w mgnieniu oka, nim zdążyłaby o tym pomyśleć.
Westchnęłaby, gdyby tylko miała na to siłę.
— Zostaw
ją, Baal. — rozkazał Egibiel, pojawiając się kilka metrów od demona.
Piekielny
spojrzał na anioła z pogardą. Wstał i zmierzył go wzrokiem, nie mogąc powstrzymać
się od lekkiego uśmiechu. Schował sztylet do kieszeni i podszedł do niego
lekkim krokiem, jakby zamierzał przywitać dawno niewidzianego przyjaciela.
Rozłożył lekko ręce, gdy zbliżył się do skrzydlatego.
— Proszę,
proszę! Kogo my tu mamy? — Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po
papierosa, zapalił go. Zaciągnął się głęboko i spojrzał na anioła. — Mam ochotę
powiedzieć „kopę lat, przyjacielu”. Czyżbyś awansował, czy raczej spadł, na
stanowisko stróża? A może poszukujesz wrażeń, bo ciepła posadka księżycowego
ciecia okazała się zbyt nudna? Pamiętam, że imprezy w twojej chacie były po
prostu przednie! Lucyfer zabrał mnie kiedyś na jedną, o tak… Upadek reszty aniołów
okazał się lepszą zabawą, niż myślałem!
Egibiel
zacisnął zęby. Baal był pierwszym piekielnym, którego stworzył Lucyfer. Wbrew
powszechnej opinii, Piekło nigdy nie było miejscem tylko dawnych aniołów, ale
również demonów nazywanych „piekielnymi”. Niektórych stworzył sam Pierwszy
Upadły, innych zrodzili niegdysiejsi skrzydlaci. O ile Egibiel był w stanie
dogadać się z dawnymi braćmi, to przy rozmowach z „dziećmi” Lucyfera
przestawał nad sobą panować. Naturalny spokój zamieniał się w anielski gniew,
przypominający o potędze Armii Boga.
— Nie
prowokuj mnie, piekielniku.
— Bo co? Dasz mi klapsa, aniołku? — zaśmiał się, łapiąc za brzuch.
— Proszę
bardzo — szepnął Egibiel, unosząc lekko prawy kącik ust.
Zmrużył
oczy, które zaczęły promieniować jaskrawym światłem, a po chwili na jego plecach pojawiły się
ogromne, białe skrzydła. Machnął nimi kilkukrotnie, aż w powietrze wzbiły się
tumany kurzu, odbił się od ziemi i wzleciał dokładnie nad Baala. Nim ten zdążył
zareagować, anioł chwycił go za ramiona, rzucając o ścianę. Demona lekko
zamroczyło, ale nie do tego stopnia, by nie mógł wyciągnął sztyletu, którym
począł wymachiwać na wszystkie strony.
Egibiel
spojrzał krótko na Aviviel, by upewnić się, że jeszcze żyje. Piekielny
wykorzystał moment nieuwagi przeciwnika i wbił ostrze w prawe skrzydło. Anioł
jęknął przeciągle i upadł na beton. Krzywiąc się z bólu, wyciągnął szpikulec,
rzucił go na ziemię i spalił spojrzeniem. Wyciągnął jeden z noży od Razjela, a
następnie rzucił wprost w demona, przygotowującego się do ucieczki.
Baal
krzyknął, łapiąc się za brzuch, w którym wylądowało ostrze i zniknął bez
dodatkowych efektów specjalnych.
Skrzydło
lekko krwawiło. Młody anioł wiedział, że w najbliższym czasie nie polata, a
rana długo nie da o sobie zapomnieć. Sztylet zatruty piekielną siarką,
zauważył, wycierając ręką poplamione pióra. Jemu sprawiło ogromny ból, Aviviel
mogło przynieść śmierć.
Podbiegł do
kobiety. Nie wyglądała najlepiej, a z pewnością nie na osobę zdrową z jakąkolwiek
szansą na przeżycie. Zaczął przeszukiwać jej kurtkę. Przestała oddychać. Uniósł
ją lekko i sięgnął do tylnej kieszeni spodni. Mocno chwycił nieduży, zamszowy
woreczek — cisnął go do jednego z kontenerów. Mocno objął brunetkę, okrył
skrzydłem jej pierś.
— Dalej,
Aviviel. No, dalej — szeptał, jednak nic się nie wydarzyło.
Zacisnął
mocniej zęby. Zamknął oczy, wtulając w siebie nieruchome ciało. Zaczął jaśnieć
ostrym, białym światłem, aż nie było widać ani jego, ani kobiety. Ukazał się w
Chwale, w czystej energii. Liczył, że chociaż to zadziała.
Poczuł
bicie serca, a po chwili spokojny oddech. Zelżał uścisk, a sam wrócił do
wcześniejszej postaci. Twarz kobiety goiła się w błyskawicznym tempie, krew
znikała z ubrania. Odetchnął z ulgą — udało się.
Otworzyła
oczy i niepewnie zerknęła na okrywające ją skrzydło. Rozejrzała się na boki,
sprawdzając, czy demon nie czyha za ich plecami.
— To jak,
przyjmujesz moją opiekę? — zapytał Egibiel.
W milczeniu
kiwnęła głową.
______________________________
Minęły wakacje, ja narobiłam
sobie u Was mnóstwa zaległości, przez które zgrzytam w nocy zębami. Przyznam
szczerze, a niekiedy z bólem, że zwyczajnie nie miałam czasu. Praca, inne,
drobne pierdoły, a teraz rok szkolny i powolne rozmyślanie o maturze. No, w
moim przypadku bardzo powolne, ale należy już o tym myśleć, bo samo
postanowienie „będę Iron Manem” może nie wystarczyć. Smutne, prawda?
Ten, jeszcze zapraszam do
udziały w akcji „Obserwuję — nie spamuję”, której jestem współautorką.
Aha, pozdrawiam i mam
nadzieję, że nie dobiłam nikogo ckliwą końcówką.
I
Czarolli, bo nie tylko ja mam nierówno pod sufitem. Jakoś lżej mi się pisze, gdy wiem, że istnieje podobny gatun, który czasem mnie sprawdzi i rózgą złoi, o.